To była pierwsza poranna wiadomość w szpitalu- cięciem cesarskim urodziły się u nas czworaczki!!! Najlepsze było to, że na USG przez całą ciążę lekarze widzieli trzech chłopców, więc dzisiaj byli co najmniej zdziwieni, gdy zobaczyli, że w brzuchu została jeszcze jedna dziewczynka:) Ja miałam przez to okazję zobaczyć salę operacyjną i dzieciaki- każdy po około 1200g. Potem byłam na obchodzie, na którym odwiedziliśmy naszych 45 pacjentów, bo był tylko jeden dostępny lekarz, który mógł zrobić obchód. Ale za to najlepszy- dr Cyprian, jestem nim absolutnie zauroczona! Nie dość, że rozumiem go najlepiej, bo najwyraźniej mówi po francusku, to ma ogromną wiedzę i wspaniałe podejście do pacjentów, tłumaczy im wszystko o chorobie bardzo dokładnie, rozmawia z nimi. Potem odwiedziłam laboratorium, bo szukam kogoś, kto mógłby uruchomić nasz spektofotometr w Aru. Miał przyjechać specjalnie po to jeden Włoch- Ozvaldo, ale od dwóch miesięcy milczy, więc chyba najwyższy czas przestać udawać, że przyjedzie. I znalazłam- Jean Claude powiedział, że wie jak to wszystko podłączyć i że jest w stanie przyjechać do Aru w weekend, a więc muszę teraz uzyskać zgodę Salome i Tiny, która miała zorganizować Ozvaldo. Udało mi się też załapać na konsultacje z Cyprianem, ale nie za długo, bo musiał biec na blok obcinać nogę z gangreną- na obchodzie ją „czułam”, więc grzecznie odmówiłam uczestniczeniu w tej operacji:) Konsultowaliśmy natomiast bardzo ciekawy przypadek: chłopca po dwóch miesiącach od wypadku ze złamaną kością udową, leczony tradycyjnie. Teraz noga jest w odwiedzeniu, nie może prosto postawić stopy. Zleciliśmy zdjęcie RTG, co było dla mnie dobrą wymówką na odwiedzenie pracowni RTG, tak z ciekawości: nic szczególnego, zdjęcia też wychodzą nienajlepszej jakości, ale i tak zazdroszczę temu szpitalowi, że ma taką pracownię- w Aru nie można zrobić zdjęcia RTG. A na zdjęciu: wspaniałe niezrośnięte dwie końcówki kości, położone równolegle obok siebie. Niestety nie wiem jak się sprawa skończyła, bo potem poszłam na konsultacje z dr Bruno, ale wydaje mi się, że taka kość nadaje się tylko do operacji. Po południu znowu poszliśmy się przejść na open market- tym razem kupiłam kolejny świetny materiał na sukienkę, japonki do szpitala i zaopatrzyliśmy się w nowy zapas pączków. A! Byłabym zapomniała- mogę chyba też już oficjalnie stwierdzić, że piję kawę: spróbowałam jej tutaj pewnego poranka, bo nie mogłam się coś dobudzić i dzisiaj po południu znowu postawiła mnie na nogi. Parzy się ją w zupełnie inny sposób niż w Polsce, to taki mały dzbanek z podwójnym dnem. Wlewa się do niego wodę, wsypuje zmieloną kawę i stawia się na gazie- gotująca się woda zaparza kawę i wypływa na górze. Taki rodzaj kawy, jak zostałam pouczona, nazywa się mocca. Piję ją z cukrem i naprawdę mi smakuje: kto by pomyślał, co nie Ela??? Także dołączyłam do zaszczytnego grona smakoszy:)
Wspólne obieranie muchichy |