Wreszcie w środę dotarliśmy do
Ariwara. Nie to, żeby nam było jakoś bardzo smutno z tego powodu:) W Aru było
tak fajne, że nie chciało się nam wracać. W środę ładnie się zmobilizowaliśmy
by złapać autobus o 6, ale niestety był już cały zapakowany ludźmi i nie było
szans się zmieścić. Musieliśmy więc wrócić do domu i poczekać na nasz zwykły
autobus o 12. Wróciliśmy na chwilę do spania, bo było nieprzyzwoicie wcześnie.
Potem gdy wstałam okazało się, że znowu nie ma Maman Maria, więc zabrałam się
za przygotowywanie lunchu, który wyszedł przepyszny: ziemniaki z muchichą.
Musieliśmy go niestety zostawić, żeby zdążyć na autobus. Dojechaliśmy bez
problemów, pokręciliśmy się trochę po open market w poszukiwaniu mleka w
proszku do piekarni, ale bez sukcesu. Gdy dotarliśmy do domu byliśmy wykończeni
i spaliśmy całe popołudnie. W czwartek i piątek w szpitalu było idealnie: ani
za dużo, ani za mało pracy. Mamy jedno
niedożywione dziecko i chyba czwórkę dzieci, które znowu nam zmarły z powodu
anemii. Teraz, gdy odszedł dr Bruno, pozostali doktorzy mają naprawdę ciężko-
są tylko we dwójkę na cały szpital! Chyba teraz w ogóle nie śpią, ale za parę
tygodni ma dojechać nowy doktor, który kończy właśnie staż. Mnie znowu bolała
głowa, więc zrobiłam test na malarię, który okazał się negatywny, więc to
pewnie tylko zmęczenie. Dzisiaj natomiast wróciliśmy z pracy na tyle późno, że
musieliśmy się nieźle spieszyć, żeby zdążyć na autobus, ale się nam udało, bo
złapaliśmy moto taxi. Gdy przyjechaliśmy do Aru zabraliśmy się z Danim za
sadzenie citronelli, której sadzonki dostaliśmy od s.Christiny. Wychodzi z niej
pyszna herbata, mam nadzieję, że nam wyrośnie, siostry mówią, że rośnie bez
problemu. Ale po naszej porażce z rzodkiewką i truskawkami w Ariwara, mamy
pewne wątpliwości. Potem poszliśmy na mszę, a wieczorem Clara zrobiła pyszną
kapustę z sosem beszamelowym. Próbowaliśmy też wynalazku Mary dla niedożywionych
dzieci, która próbuje wyprodukować coś na kształt PlumpyNut, który wciąż nie
dotarł z Bunii. Ma już podobną konsystencję, jest tylko trochę za słodki, ale
naprawdę jesteśmy pod wrażeniem. Teraz w kuchni mamy wielki turniej ping pongowy,
bo Dani wynalazł w naszym magazynku rakietki do tenisa stołowego. Co prawda nie
mamy stołu, tylko nasz zwyczajny, ale wygląda na to, że Mary i Daniemu sprawia
to frajdę:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz