Ponieważ postanowiliśmy
pojechać do Ariwara popołudniowym autobusem o 15, rano po śniadaniu zabrałam
się za dekorowanie pierniczków. Zrobienie cukru pudru z tutejszego brązowego
okazało się trudne, ale w końcu przy pomocy blendera udało się go skruszyć na
tyle, żeby uzyskać lukier. Rodzice przysłali też ostatnio kolorową posypkę,
więc pierniczki wyglądają prawie tak jak w domu. W międzyczasie trzy razy
jeździłyśmy z Clarą do biura granicznego, żeby wyrobić przedłużenie wizy,
zapłaciłyśmy jak dla mnie ogromną sumę 435 dolarów ( na szczęście to VOICA za
mnie płaci), ale w końcu się udało: mogę więc dalej przez pól roku przebywać tu
legalnie:) Dzisiaj też Maman Maria nie pracowała, więc przygotowywałam obiad:
ziemniaki z pomidorami i omlet z bazylią(z naszego ogródka, dzielnie
pielęgnowanego teraz przez Mary) i czosnkiem. Przesoliłam ziemniaki, ale
wszyscy dzielnie je zjedli. Potem Dani zrobił z papieru torbę, w której przez
następne tygodnie będą leżakować pierniczki aż staną się miękkie. Wszyscy byli
bardzo rozczarowani, że je chowam i trochę nie mogli w to uwierzyć, wczoraj
myśleli, że żartuję. Dlatego pomyślałam, że zrobię ciasto- piernik, na którego
przepis widziałam na odwrocie opakowania przyprawy do pierników. Z naszym
piekarnikiem ciasto piekło się przez dwie godziny, w międzyczasie wyglądało
koszmarnie, ale wyszedł wręcz fenomenalny, pięknie wyrośnięty piernik, pyszny i
puszysty! Wow, jestem z siebie naprawdę dumna:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz