Zupełnie niespodziewany! Okazało
się, że moja wiza kończy się jutro i muszę zostać, żeby ją przedłużyć. Clara
już jakiż czas temu wstępnie rozmawiała z szefem biura granicznego, że muszę
przedłużyć wizę i powiedział, że nie będzie z tym problemu i mam przyjść
ostatniego dnia. Tak że udało mi się
zostać jeszcze jeden dzień w Aru, coś czuję, że jutro też, bo nie wiem czy tak
szybko uda się dopełnić wszystkich formalności, żeby zdążyć na autobus. Dani
też został, bo męczy go wciąż brzuch, a zresztą dobrze jest sobie trochę pobyć
w domu w Aru. Mi ten dzień dał okazję po całej zajętej niedzieli, żeby nadrobić
zaległości w mailach, praniu, sprzątaniu itp. Mary miała też dużo wolnego, więc
mogłyśmy sobie spokojnie porozmawiać. Przed południem poszłam do Maman Aroio:
torby wyglądają naprawdę świetnie, a Valentino jest już taki duży! Podobno je
mnóstwo, waży już 5 kg! Odwiedziłam też w zakonie siostry, które już wróciły ze
swoich dwumiesięcznych wakacji we Włoszech, dobrze było je zobaczyć po tak
długim czasie. Ponieważ mieliśmy wolne popołudnie, Dani zaproponował, żebyśmy
zrobili pierniczki, żeby mógł ich spróbować przed wyjazdem, bo mówiłam mu, że
one muszą „dojrzewać” aż zmiękną przez kilka tygodni. Tak że mieliśmy mnóstwo pracy, ale we trójkę
poszło nam zgrabnie. Zagniatanie ciasta to rzeczywiście ciężka robota, bardzo trudno
było uzyskać lśniące i jednolite ciasto, jak było w przepisie, ale w końcu się
udało. Wieczorem Enzo zrobił spaghetti i zrelaksowaliśmy się przy filmie znowu
z Willem Farrelem, który jest zdecydowanie ulubieńcem Mary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz