Dzisiaj był kiepski dzień w
pracy: jak już tylko wjechałam do szpitala i zobaczyłam drzwi do pokoju naszego
pacjenta cukrzyka zamknięte wiedziałam, że zmarł. Potem mieliśmy straszną akcję
z jedną z naszych pacjentek, która po dwóch dniach hospitalizacji z powodu
strasznego bólu podudzi dzisiaj zaczęła gorączkować, miała straszną żółtaczkę i
ból brzucha. Nie wiedzieliśmy co to jest, myśleliśmy o zapaleniu wątroby,
kamicy żółciowej, ale potem wszystko się tak idealnie poskładało, tyle tylko,
że chyba za późno dla tej pacjentki. Oznaczyliśmy enzymy wątrobowe(pierwszy raz
w tym szpitalu, to dzięki użyciu tej nowej maszyny, którą instalował Ozvaldo),
hemoglobinę, hematokryt. Potem trochę poczytaliśmy i okazało się, że to anemia
sierpowatokrwinkowa z kryzą hemolityczną. Wszystko pasowało idealnie, zwłaszcza
ten ból podudzi zupełnie niewiadomego pochodzenia, żółtaczka…ach, że nie
wpadliśmy na to wcześniej! Szybko przetransportowaliśmy pacjentkę do General
Hospital na transfuzję, ale rokowanie chyba jest niezbyt pomyślne.
Po południu pojechałyśmy z
Clarą na open market zrobić zakupy. Udało mi się wreszcie po chyba tygodniu
opublikować posty na blogu- a to wszystko przez zmiany w wyglądzie, które
wprowadziło Google, a które zablokowały całą usługę. Natomiast na kolację
przyszedł do nas Ozvaldo, to naprawdę świetny człowiek, bardzo uprzejmy i
ciekawy, po prostu nie da się go nie lubić! Clara zrobiła pyszne spaghetti,
zapiekane w piecu. A jutro znowu leniwa niedzielaaaaaaaaaaa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz