Dzisiaj razem z Daniele i Orio
pojechaliśmy do Arua odwieźć Joy na autobus do Kampali. Udało się nam bez
problemów kupić bilet, załadować bagaże i pożegnać siostrę bardzo szybko, bo
musieliśmy załatwić parę spraw w Arua. Najważniejszą było kupienie dziesięciu
50-kilogramowych worków mąki dla piekarni, które chłopaki musieli załadować do
naszego jeepa w porannym upale…Ale wszystko się udało, ja dostałam nawet pół
godziny wolnego na zakupy i wreszcie zasiliłam moje wygasające zapasy butów
dwoma parami japonek i jedną parą sandałek. Udało się nam też utargować zegar
do szpitala dla niedożywionych dzieci. Gdy wróciliśmy do domu pojechałam do
szpitala, w którym zastałam absolutny rozgardiasz, głównie dlatego, że
Elizabeth nie zrobiła rano obchodu, a było dużo nowych przyjęć. Dzieci nie
dostały porannego mleka, no bo jakże… Udało mi się na szczęście namówić jednego
z pielęgniarzy, żeby poszedł ze mną na obchód, który trwał z 1,5 godziny bo
ciągle coś nam przerywało. W międzyczasie pokazała się mama Francine, z
wreszcie uśmiechniętym Francine, to zdumiewające jak to dziecko się zmieniło!
Znowu przytył, ładnie zjada mleko, jestem zadowolona!!!
W domu zjedliśmy pyszny obiad
z makembą na deser. Potem mieliśmy iść z Danim poszukać nici i materiałów na
torby w kontenerach, ale rozpadało tak porządnie, że nie daliśmy rady. W tym
czasie przygotowałam czekoladowe ciasto z torebki z polewą, którą przysłała
Babcia. Wieczorem pojechaliśmy z Danim
do protestantów na pożegnalną imprezę Marcusa i Christiana, którzy wyjeżdżają w
najbliższą środę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz