Dzisiaj porządny kawałek pracy
w szpitalu- ponieważ nie było nikogo z przełożonych musiałam sama zorganizować
konsultacje z niedożywionymi dziećmi, a że wymyśliłam sobie przygotowanie
mleka, które od miesięcy zalega w aptece, to było trochę trudniej. Na szczęście
wczoraj pomyślałam o ugotowaniu jajek i zabraniu przegotowanej wody. Dzisiaj
musiałam tylko wykombinować kubeczki, łyżki i
miarkę do wody. Koniec końców wszystko się fajnie udało, nawet nie byłam
za bardzo wściekła:) Wróciła Bonheur z tatą, który już się nie zgodził na
pozostanie w szpitalu. Jedno dziecko było tak niedożywione, że miało hemoglobinę
2g/dl, więc szybko musieliśmy je skierować do General Hospital na transfuzję-
oby przeżyło! Pokazały się znowu bliźniaki: z ostrożnością, ale chyba uważam,
że rodzice są przejęci całą sprawą i grzecznie wypełniają wszystko co im
powiem, na razie nie zawiedli. Mama Francine znowu nie przyszła na kontrolę…
Po południu miałam kurs
angielskiego, Clarę wzięła chyba malaria, Dani ma grypę, więc ugotowałam
kolację: zamówione już dawno naleśniki. Sos pieczeniowy z torebki smakował
wyśmienicie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz