poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Włoska kolacja

Zrewitalizowana wczorajszym odpoczynkiem ruszyłam dzisiaj z zapałem do pracy. A było jej dzisiaj sporo. Przez weekend pielęgniarki nie za bardzo zajmują się moimi niedożywionymi dziećmi, więc musiałam je dzisiaj dopieścić. Na szczęście mają się dobrze, za każdym razem jak wchodzę do Sali to nie mogę się napatrzeć na François. Gdy zniknęły jego uogólnione obrzęki, buzia wygląda jak u innego dziecka, na dodatek nabiera powoli koloru i goją się rany po grzybicy w kącikach ust. Zupełnie inne dziecko! Bonheur przekroczyła 5 kilo- to było niesamowite, jak jej ciotka i mama bliźniaków się cieszyły: w końcu są razem już czwarty tydzień, przeżywają wszystko razem, każdy dekagram, zjedzone mleko,  przespaną noc. W ramach nagłej akcji przyjęliśmy dziecko z hemoglobiną 4, tak słabe, że tata myślał, że nie oddycha. Ale na szczęście mógł być dawcą i po transfuzji dziecko szybko wróciło do formy.

Jadę jutro do Ariwara, więc muszę odwołać kurs angielskiego. Joyce nie może wziąć za mnie lekcji, bo coś już ma zaplanowane. Niestety Bolingo nie ma numerów telefonu do uczestników, więc jutro przyjdą na marne. No trudno, w zeszły czwartek nie wiedziałam czy będzie to szkolenie w Ariwara czy nie i nie mogłam tego wcześniej zaplanować.

Gdy wróciłam po pracy do domu w kuchni znowu „szalała” Fiorenza- miała natchnienie na gotowanie i zrobiła włoskie pierożki, ręcznie robiony makaron, ciasteczka ryżowe. Jak zobaczyła ile tego przygotowała, stwierdziła, że musimy kogoś zaprosić: padło na Orio i księdza Peter’a:) Tak że wieczorem mieliśmy powtórkę z rozrywki: pyszne jedzonko, Peter przyniósł wino, rozmawiało nam się jeszcze lepiej niż poprzednim razem- pełen sukces!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz