Równie udany jak pierwszy. W
szpitalu nadal mnóstwo pracy, doszliśmy do maksymalnej liczby 48 dzieciaków na
oddziale. Co prawda „na oddziale” oznacza, że zajęliśmy jedno skrzydło interny,
kilka łóżek na położnictwie i parę pokoi prywatnych. Jednym słowem trzeba
biegać po całym szpitalu. Justin tym razem miał zmianę nocną, więc pracowałam z
zupełnie nowymi pielęgniarzami, ale wszyscy okazali się bardzo sympatyczni.
„Najlepszy” dzień mieliśmy chyba we wtorek, gdy okazało się, że mamy do
przygotowania 20 kroplówek z chininą, istny szał. Znowu zmarło nam kilka dzieci
z powodu anemii, nie wiem może to wina transfuzji- nie jesteśmy w stanie
przebadać wszystkich antygenów i pewnie zdarzają się nam reakcje
poprzetoczeniowe, ale te natychmiastowe. Więc umierają nam dzieci, które są w
ciężkim stanie przed transfuzją, jak i te, które mają się całkiem dobrze,
przynajmniej ja bym się nie spodziewała, że mogą umrzeć. Miałam dwa obchody z
dr Pascalem, który jednak okazuje się być najmniej sympatyczny z tutejszych
lekarzy. Najbardziej mnie wkurza jego zero zrozumienia dla mojego francuskiego,
mruczy coś pod nosem i myśli, że ja to zrozumiem…
Poza pracą niewiele się działo
w tym tygodniu, bo miałam malarię. W poniedziałek znowu złapał mnie ten dziwny
ból głowy, więc w środę zrobiłam test na malarię, który okazał się pozytywny.
Wieczorem zaczęłam brać leki, ale i tak przez następne dni bolała mnie głowa i
całe popołudnia po prostu spałam jak zabita. Dzisiaj wzięłam ostatnią dawkę i
jest mi już znacznie lepiej, we wtorek powtórzę test, żeby się upewnić, że się
wyleczyłam. Dziwna ta malaria, bo nie miałam gorączki, jedynie ból głowy i mięśni,
taka trochę większa grypa. W piątek niespodziewanie do Ariwara przyjechała
Mary, żeby towarzyszyć s.Carmeli, która musiała tutaj oddać samochód do
naprawy. Fajnie było ją zobaczyć, poszwendałyśmy się trochę po zakonie i
najbliższej okolicy. W sobotę wcześniej skończyłam pracę, żeby zdążyć na
autobus i jeszcze ogarnąć trochę pokój przed wyjazdem. Podróż minęła bez
żadnych problemów, s.Clementina kupiła nam wcześniej bilety. Mieliśmy złapać
taksówkę spod szpitala, bo Dani w trakcie pracy wbił sobie gwóźdź w stopę i ciężko
mu się chodzi, ale akurat nie było żadnej. Na szczęście po 10 minutach spaceru
spotkaliśmy brata s.Kabagambe, który podwiózł nas na dworzec autobusowy.
Inaczej chyba z trudem byśmy zdążyli. W Aru przywitał nas brak wody i gazu- jak
miło:) Wodę niedługo udało się naprawić, ale gazu nie będzie, bo skończyła się
nam butla z gazem, którą można kupić tylko w Arua. Tak że będziemy używać
pieca, na którym zawsze gotuje Maman Maria. Potem zrywaliśmy z Danim awokado
dla sióstr z Ariwara, bo są tam wielkim przysmakiem, a zauważyliśmy, że się
skończyły. Po wieczornej mszy mieliśmy spotkanie mieszkańców Arustanu na wybory
prezydenckie: na drugą kadencję został wybrany Bolingo. Potem z Danim i Mary
rozmawialiśmy do nocy, ale w końcu jutro nie trzeba wcześnie wstawać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz