Wo-ho! Ale się podziało!
Koszmarny dzień, o którym wolałabym zapomnieć, ale niestety jego konsekwencje
będę odczuwać przez następne miesiące mojego pobytu tutaj. Zaczęło się od
porannego spotkania personelu, na którym umówiłam się z Salome, że wytłumaczy
nowe fiszki, bo to w końcu ona jest odpowiedziana za szpital, nie chciałam,
żebym znowu ja proponowała coś nowego. Ale oczywiście wszyscy przyszli
spóźnieni o 40 minut, a Salome nie zaszczyciła nas swoją obecnością…Tak że
musiałam sama wszystko wytłumaczyć, a potem sama zmierzyć się z ogniem krytyki
ze strony pielęgniarek, którego się spodziewałam, ale myślałam, że będę miała
wsparcie Salome…Jednym słowem porażka, nie sądzę, żeby zaakceptowali nowy
system. Ale teraz już nie za bardzo się tym przejmuję po popołudniowej akcji,
bo myślę, że był to mój ostatni pomysł w tym szpitalu. O 15 Salome razem z
Ozvaldo zaplanowali spotkanie wszystkich lekarzy Aru, żeby poinformować ich o nowych
badaniach dostępnych w naszym laboratorium. Mnie nie zaprosiła, ale nie żebym
jakoś szczególnie żałowała, bo miałam dużo do zrobienia wieczorem, Ozvaldo przychodził
na pożegnalną kolację. Koło 17 Clara mnie zawołała, że dzwoni mój telefon w
pokoju. Udało mi się zdążyć go odebrać: jeden z pielęgniarzy dzwonił, żeby
szybko przyjechała do szpitala, bo mają dwa przypadki ciężko niedożywionych
dzieci, którymi muszę się zająć. Miałam jego 9 nieodebranych połączeń, więc
pomyślałam, że to naprawdę ważne, choć była wściekła na cały szpital po
dzisiejszym dniu. Ale mówię sobie, że to dla dobra dzieci, ok, jadę. W szpitalu
wpadam i pytam gdzie są dzieci. Okazało się, że nie ma żadnych dzieci, że
potrzebowali mnie na tym spotkaniu i że gdyby mi powiedzieli, że mam przyjechać
na spotkanie, to nie przyjechałabym tak szybko. Tak że był wielki śmiech
pielęgniarek z ich udanego żartu. Wpadłam we wściekłość, nie mogłam w to
uwierzyć, że robią sobie żarty z mojej pracy i wzywają mnie do nagłego
przypadku, który nie istnieje. Poszłam do laboratorium, gdzie zastałam Salome, wściekła
nakrzyczałam na nią, czy ona naprawdę uważa, że to jest dobry żart tak mnie
traktować. Chyba tak- bo było ją stać tylko na zaśmianie mi się w twarz. To
było to, to była kropla która wypełniła kielich, wszystkie głupie małe
sytuacje, które miały miejsce przez te miesiące. Nie potrafię opisać co czułam,
ale była to na pewno wściekłość, przemieszana z żalem i niesprawiedliwością. Na
szczęście dostałam pełne wsparcie i poparcie w tej sprawie od Daniego i Clary,
byli naprawdę kochani, a Ozvaldo pierwszą rzecz jaką powiedział gdy przyszedł
na kolację to, że ma nadzieję, że napiszę do matki generalnej, bo to
nieprawdopodobne, żeby tak traktować ludzi, szczególnie przez siostry i że w
swojej 40-letniej współpracy z misjami ani razu nie widział takiej sytuacji
bezczelności i braku szacunku. Tak że wyleciałam ze szpitala z hukiem, nigdy
bym nie przypuszczała, że to się tak skończy, ach masakra….
Pierwszy raz od długiego czasu czytam Twojego bloga i jestem w szoku!!! Po pierwsze mam wrażenie, że czytam ciekawą, pełną przygód książkę! Po pierwsze niesamowite jak zaakceptowałaś nawet biegające wszędzie myszy, no i nieludzkie traktowanie. Naszła mnie taka refleksja, ze jak wrócisz do Polski to my (rodzina, znajomi) będziemy jak nudny stary film, tyle się teraz u Ciebie dzieje. No ale mam nadzieję, ze kręcą Cie trochę seriale brazylijskie, bo tu trochę tak będzie jak wrócisz. Wszyscy mają dzieci, albo ten to się spotkał z tą, a ten tamtą zostawił itd :)
OdpowiedzUsuń3mam kciuki za Ciebie i życzę, by wszystko teraz się udawało tak, jak sobie to zaplanujesz.
Buźka :*
P.S.
OdpowiedzUsuńto ja Basia :)