Z powodu braku gazu,
dzisiejszy dzień skupił się wokół pieca Maman Maria. Najpierw chłopaki mieli
duże problemy, żeby go rozpalić, bo cały dym zamiast wychodzić przez komin,
zostawał w kuchni. Trzeba więc było go oczyścić, potem znaleźliśmy dziurę w
kominie, którą Dani zalepił mieszaniną fufu z popiołem:) Efekt był
zadowalający, piec działał. Zaczęliśmy od przygotowania chleba- takiego, jaki
robią siostry w Ariwara. Zajęło nam to strasznie dużo czasu, bo on trzy razy wyrasta:
najpierw same drożdże z cukrem i wodą, potem samo ciasto, potem uformowany
chleb. Ciasto wyrosło tak duże, że wylewało się poza blaszkę. Potem pięknie się
piekło, chleb wyszedł taki jak w piekarni. W międzyczasie pojechaliśmy na obiad
do sióstr, który tym razem był wyjątkowo dobry: pyszne mięciutkie mięsko,
makaron z sosem pomidorowym i bardzo trudna tutaj dostępna sałata, krucha,
zielona sałata z oliwą, ach…Na deser jedliśmy gujawy(nic szczególnego) i boskie
lody awokado, przygotowane przez Clarę. Po południu trochę drzemaliśmy, Enzo i
Clara znowu gdzieś wybyli, Dani miał rozsadzającą energię, żeby oczyścić
bananowce, palenisko i jeszcze nie wiem co tam- my z Mary leniuchowałyśmy na
całego, miałyśmy straszny ubaw oglądając „Air Force One”, już zapomniałam jaki
to dobry film. Na dodatek oglądanie go z Amerykanką to inna historia, ona
naprawdę jest tak typowo amerykańska, potwierdza wszystkie akcje w tym filmie,
och ciężko to wytłumaczyć. Ale to straszna frajda. Przy okazji(bo cały film
jest skoncentrowany na prezydencie, jak pamiętacie)Mary mi powiedziała, że jej
siostra uczy w tej samej szkole, do której chodzą dzieci Obamy. Podobno jest
niezła akcja, jak Obama przyjeżdża na koncert albo przedstawienie córek:) Po
adoracji, wow, aż nie mogłyśmy uwierzyć, chłopaki ofiarnie wzięli się za
przygotowywanie kolacji na piecu, a my kończyłyśmy film: idealny podział
obowiązków, nieprawdaż? Wieczorem natomiast Dani i Enzo znowu grali w
LittleFighter’a, a my w Mexican Train i Seta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz