Dzisiaj w pracy było chwilami
tak tragicznie, że aż śmiesznie…Marcela wyjeżdżała po południu do Kampali na
kilka dni zrobić zakupy dla szpitala, musiała więc przed wyjazdem dokończyć
sprawę z miesięcznym rozliczeniem finansowym szpitala. Moją kuchnię(wysprzątaną
na przyjazd Mary, zabłoconą pod koniec pracy) znowu wykorzystała na biuro,
przewinęło się przez nią sporo osób. Ja natomiast kursowałam między szpitalem a
kuchnią, w tę i we w tę, starając się opanować sytuację w szpitalu i zmusić
Marcelę do podjęcia ostatnich decyzji przed wyjazdem. W domu byłam świadkiem
następującej sceny: Jolie, która pracuje jako kasjerka, została wezwana
wyjaśnić sprawę niezgadzających się rachunków, były one bowiem nie wszystkie
wpisane do rejestru wpływów. Na kilkakrotne pytania Marceli :”Dlaczego tego tu
nie wpisałaś?”, „Dlaczego tego rachunku tutaj brakuje?”, Jolie z tym samym
obojętnym wyrazem twarzy odpowiadała: „Nie wiem”. Ja też nie wiem czemu wciąż
pracuje w kasie…
Od pierwszego września
zaczynamy też nowy projekt używania wody ozonowanej do dezynfekcji ran
pooperacyjnych z aplikacją kilku kropel HyperOil jako profilaktyki infekcji
pooperacyjnych. Z tego powodu w ciągu weekendu i popołudnia będziemy
przechowywać wodę ozonowaną w lodówce w laboratorium(tylko tam lodówka
funkcjonuje 24/24), aby przedłużyć jej właściwości dezynfekujące. Po skończonej
pracy chłopaki przygotowały cztery butelki ozonowanej wody i zanieśli ją do laboratorium,
tak jak im powiedziałam. Gdy przyszłam zapytać ich czy wszystko się udało i czy
mieli jakieś problemy, pomyślałam, że z głupiej ciekawości pójdę zobaczyć do
laboratorium jak przechowują tę wodę, nawet nie wiedziałam, że mają tam
lodówkę. I co zastaję? Dwie butelki wody NA lodówce i dwie butelki wody w ZAMRAŻALNIKU.
Byłam w stanie się tylko roześmiać…
Zaczynamy też kolejny projekt,
nie brałam w nim do tej pory udziału, aż do wczoraj, kiedy Marcela poprosiła
mnie o przygotowanie list leków na komputerze. Chodzi mniej więcej o to, że
giną nam leki i dążymy do tego, żeby w dyżurkach pielęgniarskich zostały tylko
najpotrzebniejsze leki, resztę trzeba będzie za każdym razem odbierać na
receptę z głównej apteki. W sobotę więc wszyscy opróżniali swoje szafy i przenosili leki do głównej apteki. Ja
poszłam na pediatrię zobaczyć jedno niedożywione dziecko i potem rozmawiałam z
Jacquesem, szefem pediatrii. Poruszyliśmy też temat najnowszych zmian, bo zauważyłam, że nie ma szafy z
lekami, ale mówię mu, że pewnie parę leków im zostało, jak adrenalina,
diazepam(na drgawki), dypirone(na gorączkę), hydrokortyzon(na wstrząs). Zaskoczył
mnie odpowiedzią, że nie, że nic im nie zostało, że musieli zwrócić wszystko.
Pytam więc go co zrobią w przypadku drgawek u dziecka: trzeba napisać receptę,
pójść do głównej apteki, wziąć ampułkę leku stamtąd i liczyć na szczęście, że
jest jeszcze komu wstrzyknąć lek. Nie wierzyłam własnym uszom, ale mówię sobie,
ok to nie Twoja wina Jacques, to Twoi przełożeni tak to wymyślili. Idę więc do
lekarzy, zastaję na moje szczęście razem dr Pascala i dr Cypriana, mówię sobie,
nie jest źle, skonsultujemy to razem. I jaką odpowiedź dostaję? Tak, to dobry
pomysł zostawić leki pierwszej pomocy na pediatrii, jak Marcela wróci to trzeba
będzie przedyskutować tę sprawę. Mówię im czy dobrze się zrozumieliśmy: Marcela
wraca za tydzień. Dr Pascal na to, no cóż, miejmy nadzieję więc, że przez ten
tydzień nie będzie przypadku drgawek. Miejmy nadzieję więc, że to nie będzie
doktora dziecko!
Koło 14:30 zaczęło padać. Mary
udało się ze mną skontaktować(duży komunikacyjny sukces!), że będzie w Ariwara
koło 16. A ja planowałam zrobić zakupy, gdyż nie miałam zupełnie nic do jedzenia.
Udało mi się jednak, że deszcz osłabł, papa Mayele odwoził Marcelę do granicy z
Ugandą i podwiózł mnie na open market, przez co wyrobiłam się pięknie czasowo z
zakupami. Udało mi się dostać wszystko, powoli staję się ekspertem gdzie co
jest na open market. Tutejszy jest jakieś 2-3 razy większy od tego w Aru, a
więc to naprawdę wyzwanie.
Nie mogę opisać jak strasznie
się ucieszyłam, gdy zobaczyłam Mary, wciąż myślałam, że coś nie wypali.
Dokończyłyśmy zakupy (delikatne jajka i chleb), zdążyłyśmy przed kolejnym
deszczem do domu. Wreszcie kuchnia ożyła, przygotowałyśmy pyszne spaghetti przy
dźwiękach włoskiej muzyki, skończyłyśmy wino ananasowe, a nagadać to się nie
mogłyśmy! Jej, taka totalna zmiana rzeczywistości!
Today at work it was sometimes so tragic, that
almost funny…Marcela was travelling in the afternoon to Kampala for few days to
do the shopping for the hospital, so before the journey she had to finish
monthly financial report. My
kitchen(tided up before Mary’s coming and dirty with mud and sand in the end of
the work day) was again used as an office, many people coming and going. Me, I
was forced to run between hospital and house all day, trying to control the
situation in the ambulatory and forcing Marcela make the last final decisions
before departure. At home I was a witness of this kind of scene: Jolie, who
works as a cashier, came to clarify the situation of some of the factures,
because not all of them were registered in the book. Marcela was asking many
times: “So why you didn’t register that facture here?”, “Why this facture is
missing?”, but the only respond from Jolie’s indifferent mouth was: “I don’t
know”. I also don’t know why she’s still working in the hospital cash.
From September 1st we start a new
project: we’ll use ozonized water to disinfect postoperative wounds associated
with application of few drops of HyperOil as a prophylaxis of postoperative infections.
Because of that, we’re going to keep ozonized water to be used in the
afternoons and weekends in the fridge in laboratory(the only place where fridge
works 24/24) to prolong the disinfectant properties. After work my nurses have
prepared four bottles of ozonized water and brought them to laboratory, as I
asked. I came to see if they did it and because of my stupid curiosity I went
to labo to see if all works there too, I didn’t even know they have fridge over
there. And what have I seen? Two bottles of water ON the fridge and two other
inside the REFRIGERATOR. I was only able to laugh…
The other project that we’re starting, I wasn’t
participating until yesterday when Marcela asked me to make the lists of drugs
on the computer. More less too many drugs are missing, we don’t know where and
so it’s all about to reduce the amount of drugs in the nurses’ rooms, so that
only the essential stay and for the other you have to write a prescription and
take them from the main pharmacy. So today everybody was moving the drugs to
the main pharmacy. I went on the pediatrics just to see one malnourished child,
I met with Jacques, boss of pediatrics, and by chance we started to talk about
this new project. I say: “Well, there’s not too much left here, you even don’t
have the locker to keep the drugs”, and he: “We don’t need a cupboard because
we have NO drugs left”, me: “Yes, but you have to have one ampoule of
adrenaline, diazepam(convulsions), dipirone(fever), hydrocortisone(shock)”, he:
”No, there’s nothing left”. It means that in case of emergency you have to
write a prescription, bring it to main pharmacy, take the drug and pray that
when you come back there’s still somebody you can inject the drug. I just couldn’t
believe it! But I say to myself: “Ok Jacques, it’s not your fault, it’s the
idea of the supervisors”, so I go to see the doctors. For my luck I meet dr
Pascal and dr Cyprien together, I say to myself it’s not bad, we’re going to
consult it together. But what the answer do I get? Yes, that’s a good idea, to
keep emergency drugs on pediatrics, when Marcela comes back, we’re going to
discuss it. I ask if we understood each other well: Marcela comes back in a
week. And dr Pascal: “Well, let’s just hope that during this week we won’t have
the case of convulsions”. Well, let’s just hope it’s not going to be your child
doc!
Around 14:30 it started to rain. We managed to
contact with Mary(huge success!) and she told me she would be in Ariwara around
16. So I was planning to do some shopping before her arrival, I had literally
nothing to eat. But I was lucky, because the rain stopped and papa Mayele,
Marcela’s friend taking her to the Uganda’s border, lifted me to the open
market, making my time. I managed get everything from the list, slowly I’m
becoming an expert of finding things in their proper localizations. It’s quite
a challenge, because Ariwara’s market is 2-3 times bigger than Aru’s.
I can’t describe how happy I was seeing Mary,
finally, I was still worrying something would go wrong. We finished the
shopping(delicate eggs and bread) and managed get home before next rain. The
kitchen came back to life, we prepared delicious spaghetti by the sound of Italian
music, we finished pineapple wine and couldn’t finish talking! My God, such a total
change of reality!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz