Ok,ok, no przyznaję się- nie
pisałam od tygodnia…Dostałam też dwa maile czy żyję i wszystko w porządku, bo
nie piszę na blogu, co dodało mi motywacji do napisania czegoś dzisiaj. To
niesamowite uczucie wiedzieć, że są osoby, które śledzą blog tak bardzo na
bieżąco! A więc to dla Was, drodzy obserwatorzy:
Wtorek zeszłego tygodnia to
ostatni dzień mojego samego mieszkania w Ariwara. Bez Marceli było trochę
cicho, ale też trochę spokojniej. Miała przyjechać właśnie we wtorek, ale pewne
sprawy zatrzymały ją w Kampala i dotarła do nas w środę. Z nią czuję się jak z
dobrą koleżanką, dotrzymuje mi towarzystwa wieczorem. Cały zeszły tydzień
mieliśmy piękną pogodę, korzystałam więc z opalania się oraz suszenia włosów w
słońcu. To mi przypomniało trochę moje greckie wakacje. W pracy mieliśmy dużo
pacjentów, bez większych nowości, zaczynam sprawdzać czy cały system
organizacyjny działa, czy moje chłopaki się w nim łapią i wypełniają wszystkie
obowiązki. Piątkowe popołudnie spędziłam na przygotowywaniu pokoju dla Michaela
oraz doprowadzaniu kuchni do stanu używalności, żeby się chłopak po przyjeździe
od razu nie załamał:) Miałam też udane kilka dni z naszą kotką, Maggie, która
przyplątała się z zakonu do mnie i dotrzymywała mi towarzystwa. We wtorek
miałam wspaniały przykład ludzko- zwierzęcej symbiozy: nakarmiłam Maggie moją
kolacją, a gdy do kuchni wleciał zielony wielki stwór(pasikonik?), walczyłam z
nim za pomocą miotły, spadł na podłogę i Maggie pięknie go schrupała…W nocy z
piątku na sobotę spała ze mną w pokoju, było bardzo przyjemnie mieć
towarzystwo!
W sobotę bez problemu, a nawet
z dużym szczęściem, wydostałam się z Ariwara do Aru. Mój autobus do Watsa przez
Aru był opóźniony, ale przyjechał mały busik, który kursuje tylko do Aru i
mogłam nim pojechać. Weekend był bardzo udany, z soboty wieczorem pamiętam
oszałamiający makaron Clary, istne cudo dla podniebienia! W niedzielę mieliśmy
znowu piękną pogodę, więc po kościele i zakupach na open market z Mary, poszłam
na spacer z Marie, zdobywając piękną opaleniznę. Potem zaczęły się problemy z
samochodem, który miał po nas z Michaelem przyjechać. W sobotę Marcela
zadzwoniła, że przyjedzie po nas w niedzielę koło 15. W niedzielę okazało się,
że źle się czuje, więc wysłała po nas samochód, który powinien przyjechać koło
13. O 14 wciąż go nie było, zadzwoniłam więc do niej co się dzieje i okazało
się, że samochód zepsuł się po drodze i czy możemy przyjechać autobusem.
Pojechałam więc szybko na stację autobusową, sprawdzić czy jest jeszcze szansa
na autobus. Tam zastałam go gotowego do odjazdu, byłam bez Michaela i jeszcze
Marcela zadzwoniła, że jednak znalazła dla nas drugi samochód, który właśnie
wyruszył z Ariwara…Wróciłam więc do domu, poszłam z Mary do szpitala dać
dzieciom PlumpyNut, które Mary przygotowała i koło 17 rzeczywiście zjawił się samochód-
super terenowa Toyota, podróż przebiegła bez problemów i na dodatek nie trzęsło
tak strasznie! Jednak przyjechaliśmy wykończeni, ja chyba zwłaszcza dużą
ilością słońca, Michael bardzo miło zaskoczony jakie dobre warunki mamy w
Ariwara. Zjedliśmy kolację u sióstr, popijając Amarulę.
Poniedziałek- pierwszy dzień
Michaela w pracy- był bardzo długi, ciężki i pracowity. Mieliśmy mnóstwo
pacjentów, skończyliśmy dopiero koło 15. Potem szybko musieliśmy pobiec na open
market, bo nie mieliśmy dosłownie nic do jedzenia w domu, a już na 17 byliśmy
zaproszeni do tutejszych księży, żeby przedstawić Michaela.
Ok, ok, I admit- I haven’t been writing for a
week… I also received two emails asking me if I’m alive and alright, because I
haven’t published anything on the blog, what has given me the motivation to
write something today. It’s an amazing feeling knowing that there are persons
who follow my blog so often! So this is for you, my dear observers:
Last Tuesday was the last day of my living alone
in Ariwara. Without Marcela is a bit quiet but also calmer. She was supposed to
come on Tuesday, but she was forced to prolong her stay in Kampala until
Wednesday. I feel with her like with a good friend, she keeps me company in the
evenings. The whole last week we had great weather, I was sunbathing in the
afternoons and drying my hair in the sun. That reminded me a little of my Greek
holidays. At work we had a lot of patients, I’m starting to check if all the
organization works, if my nurses got it and fulfill their obligations. Friday’s
afternoon I’ve spent preparing Michael’s room and making kitchen usable, so
that he didn’t got the bad impression from the beginning:) I also get to know
our cat, Maggie, which came to me from the convent and kept me company. On
Tuesday we had a great example of human-animal symbiosis: I fed her with my
dinner and when big great green insect flew inside the kitchen, I fought with
so that it fell on the floor and Maggie just
crunched it. On Friday night she slept with me in my room, being very polite.
On Saturday I came to Aru this time with no
problems. I even had some luck because my bus to Watsa via Aru was delayed, but
small one only to Aru has come and I could take it. Weekend was great as
always, from Saturday I remember Clara’s fabulous pasta. Sunday was again very
sunny , so after the church and shopping on the open market with Mary, I went
for a walk with Marie, getting wonderful tan. Then the story with the car
started. It was supposed to come for me and Michael around 15. Then Marcela
called that it will be at 13. At 14 it still wasn’t there so I called her and
it turned out that the car was broken on the road and we need to take a bus. I
took a moto taxi to see on the bus station if the bus has already gone, but I
found one just waiting to departure. I was about to call for Michael to come,
but Marcela called that they’ve found another car which has just left for
Aru…So I came back home, went with Mary to the hospital to give the PlumpyNut
to the children and at 17 car has appeared! It was a super-comfortable Toyota,
which makes our journey really short and bearable. However we came back really
tired, me especially because of the amount of sun I got. Michael was nicely
surprised by his room and warm welcoming, we ate dinner at sisters’ drinking
Amarula.
Monday- Michael’s first day at work was long,
heavy and busy. We had a lot of patients, we finished around 15. Then quickly we
had to run for the open market because literally we had nothing to eat in the
house and at 17 we had a meeting with the parish priests to present Michael.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz