Czwartek w Aru był koszmarny i
to nie tylko z powodu wyjazdu Daniego. Musieliśmy wstać bardzo wcześnie by
wszystko przygotować, a i tak żegnaliśmy się w pośpiechu. Mimo to zdążyliśmy
zrobić sobie pożegnalne zdjęcie, które moim zdaniem jest świetne! Potem było
tylko gorzej- padało przez cały dzień i ani na chwilę nie wyszło słońce, więc
byliśmy uwięzieni w domu. Bez większych zdarzeń dzień minął. Dzisiaj natomiast
wstąpiła we mnie energia po tym jak wreszcie ujrzałam słońce. Około dziesiątej
przyszła Clara z wiadomością, że Ester źle się czuje i musi iść do lekarza i
czy ja lub Mary mogłybyśmy ją zastąpić w piekarni. Najpierw nie byłam
przekonana do tego pomysłu, bo nawet nie wiem ile kosztuje chleb w naszej
piekarni i wciąż nie widzę różnicy między 100 a 200 Sh, ale poszłam z Mary
chociaż jej potowarzyszyć. I muszę przyznać, że mi się spodobało! Nauka wszystkich
cen zabrała mi trzydzieści sekund, a pieniądze rozróżniam po tym, że jedne
stoją po prawej a drugie po lewej stronie w pojemniczkach:) Mary musiała
pojechać na chwilę do szpitala by dać dzieciom jej pierwsze domowej roboty
plumpynut na cały tydzień, więc wtedy zostałam sama. Siedziałam sobie na
krzesełku w słońcu wpadającym przez ladę czytając wytyczne leczenia
niedożywionych dzieci i co jakiś czas zjawiali się klienci. Mary miała rację,
że głownie są to bardziej zamożni ludzie, co sprawia, że zwykle mają skończoną
szkołę i można z nimi porozmawiać po francusku. Muszę przyznać, że najbardziej
się bałam bariery językowej. Ale nie, było bardzo miło i spokojnie i tak
zupełnie inaczej. A więc kto wie? Może czeka mnie kiedyś kariera w piekarni??
Teraz czekam na wieczorne spotkanie formacyjne z s.Katy i telefon od s.Carmeli
czy jutro jedziemy do Arua.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz