Z wyjazdem Suzany było tak:
nikt się go nie spodziewał. A przynajmniej nie na tak długi czas i nie tak daleko.
Wszystko przebiegło w bardzo dziwnej atmosferze. Wczoraj podczas kolacji
zapytałam Suzanę o której wyjeżdża, żeby ją pożegnać rano: odpowiedziała, że
nie wie. Raz zapytana przeze mnie gdzie wyjeżdża odpowiedziała, że weźmie
autobus do Watsa- nie wspomniała, że to jej przystanek na drodze do Kinszasy,
znajdującej się jakieś 1000km dalej i stanowiącej jej ostateczny cel podróży.
Po wczorajszej kolacji zostałam przy stole z Marcelą i Claudine, które
podzieliły się ze mną zaskakującymi informacjami: że one same nic za bardzo nie
wiedziały, że Suzana wyjeżdża, że wiadomość o wyjeździe do Kinszasy to news z
ostatniego dnia, że myślały, że wyjeżdża na odpoczynek na 2-3 miesiące do
Watsa, że Suzana z nikim się nie pożegnała, w kościele, w zakonie, nie przekazała
spraw siostrom, więc nie wiedzą gdzie są niektóre rzeczy i jakie sprawy trzeba
pozałatwiać do końca- jednym słowem jakieś totalne nieporozumienie. Oprócz
wszystkich zakulisowych spraw sióstr, których nawet nie chce mi się rozkminiać,
dla mnie oznacza to, że prawdopodobnie dzisiaj rano widziałam Suzanę po raz
ostatni. Pożegnanie przebiegło w wielkim pośpiechu, bo rano jeszcze Suzana nie
była do końca spakowana! Na dodatek w trakcie robienia pożegnalnego zdjęcia
skończyły mi się baterie…
W szpitalu rano trafiłam na
mojego ulubieńca Michela, kończącego nocny dyżur i przyjmującego nowe dziecko.
Ja wszystko rozumiem, ale zatkało mnie: w dyżurce jestem tylko ja i on i
dziecko z mamą, Michel zebrał wywiad, spisał to na karcie przyjęć, wybiła ósma
i powiedział, że no to on idzie! Zostawiając dziecko(a było w naprawdę kiepskim
stanie) bez wenflonu, leczenia i skierowania na badanie krwi. Nie wierzyłam,
przywołałam go porządku mówiąc, że chyba żartuje i żeby się zabierał za
wenflon…Potem przyszła druga pielęgniarka z nocy, Tsandiru z kolejną fajną
wiadomością: tym razem nie podała mleka dzieciom, bo myślała, że mamy tylko
jedno opakowanie- to które zostawiłam otwarte w dyżurce. Jakoś nie wpadła na
pomysł, że może większy zapas znajduje się w kartonie, w którym ZAWSZE trzymamy
mleko.
Na szczęście dzieciaki mają
się w miarę dobrze, chociaż serce się kraje jak np. dzisiaj z Justinem przez
chwilę z nimi się bawiliśmy czekając na zagotowanie wody na mleko i jedno z
nich, Leko, jest tak słabe, że nie może podnieść nogi ani podnieść się z
pozycji leżącej do siedzącej…
My natomiast na obiad mieliśmy
prawdziwą ucztę, bo Clementine chciała w ten sposób uczcić koniec swoich
egzaminów w szkole. Była pyszna smażona ryba, bilbo(czyli fasola z kukurydzą),
zapiekane ziemniaki, coś na kształt szpinaku z masłem orzechowym, sałatka ze
świeżej kapusty i marchewki(wielka rzadkość, zawsze jemy gotowane warzywa) a na
deser smażona makemba i marakuje. Potem miałam się zabrać za urządzanie naszej
kuchni, ale świeżo wstawiony zamek okazał się popsuty:) W zamian za to plątałam
się po zakonie, wyczekując Marceli i Claudine czy znajdą dla mnie czas na
spotkanie w sprawie niedożywionych dzieci- wciąż bezskutecznie.
Clementine, Florance, Marcela, Suzana, Claudine i ja |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz