Dzisiaj miałam zaskakującą
fajną niedzielę, a myślałam, że będzie dokładnie odwrotnie, że będę się nudzić,
bo jestem sama. Rano po śniadaniu, gdy zakon był zupełnie pusty, bo siostry
były na porannej mszy, zabrałam się za przygotowywanie na obiad muchichy z
ziemniakami. Wczoraj ustaliłyśmy, że popiszę się tym pysznym daniem na obiad. Potem
przyszły siostry, s.Clementine rozpaliła dla mnie piec, zabrałam się za
gotowanie. W międzyczasie przyszedł też jeden muzyk z kościoła, żeby ogrzać
bębny na piecu- po prostu zostawił je na chwilę na rozpalonym piecu, podobno
wtedy mają lepszy dźwięk. Potem poszłam na trzecią mszę, gdyż jest po francusku,
trochę się spóźniłam, gdyż zaczyna się między 10:30 a 11, nigdy nie wiadomo, a
to co lubię najbardziej to czekać na rozpoczęcie mszy w tłumie miejscowych,
przypatrujących mi się z ciekawością, tak…Po pysznym obiedzie(moje danie bardzo
smakowało, siostry były naprawdę zachwycone, do tego kurczak, spaghetti i kawa
na deser) poszłam trochę odpocząć i poczytać do pokoju i koło 15:30 zebrałam
się do szpitala. Zrobiliśmy z Justinem obchód niedożywionych dzieci, a potem
Justin przyszedł do mnie zabić karalucha, zalegającego od dwóch dni w mojej
łazience. Gdy go zobaczył zapytał czy chodzi mi o to maleństwo…wziął karalucha
do ręki i stwierdził, że wciąż żyje. Obrzydlistwo, chyba tyle opisu Wam
wystarczy!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz