Wiem, staję się nudna, ale
znowu nie mogę uwierzyć, że cały miesiąc przeleciał. Kiedy? Jak? Tak niedawno,
zdaje się, wyjechał Dani, potem była malaria i intensywne dni pracy w Ariwara-
i oto cały mój miesiąc:) Ach, nie do pomyślenia!
Dzisiaj rano poznałam nową
pielęgniarkę, Odette, która zastąpi Mede. Od jutra bowiem Mede(ta pielęgniarka,
która nie daje dzieciom lekarstw i mleka) oficjalnie zmienia miejsce pracy-
Marcela przeniosła ją do recepcji czy gdzieś tam, nieważne. Najważniejsze, że
nasze dzieci mają nową szansę na prawidłowe leczenie, jeśli tylko Odette okaże
się godna zaufania. Dzisiaj dużo pracowałyśmy razem, chodziła ze mną wszędzie
jako tłumacz, poznaje powoli szpital i swoje obowiązki. Zaczęłyśmy naszą
współpracę kiepsko, bo rano poszłyśmy razem dać dzieciom mleko, chciałam ją
nauczyć jak się to robi. A więc pokazuję jej, że to jest miarka, tylko do
odmierzania wody, którą potem trzeba przelać do kubka i w nim wymieszać mleko
tak, aby miarka zawsze pozostawała czysta. Po dwóch demonstracjach pytam ją czy
chce przyrządzić mleko dla trzeciego dziecka- i od razu wsypuje mleko do miarki
wypełnionej wodą…ech, normalka! Dzieci mają się jako tako: Madhira od wczoraj
gorzej zjada mleko, a u Leko i Maani wciąż utrzymują się obrzęki. Jedynie
Onzia, który je PlumpyNut wreszcie po raz pierwszy chyba się uśmiechnął
dzisiaj, w sumie był w doskonałym nastroju. Po weekendzie zastałam w szpitalu ciężko chore
dziecko i na dodatek tak beznadziejnie chore: myślę, że ma białaczkę. To jest
choroba o beznadziejnym rokowaniu, bo tutaj nie mamy ani możliwości dokładnej diagnostyki(czy
w ogóle to JEST białaczka) ani żadnych możliwości leczenia. A skoro niektóre
białaczki mają u dzieci nie najgorsze rokowanie, to jest to sytuacja jeszcze
bardziej tragiczna- że to dziecko(nawiasem mówiąc nazywa się Dani) nawet nie
dostanie szansy na wyleczenie…
W domu dzisiaj było bardzo
spokojnie: Clementine i Florance pojechały na zakupy do Arua. Gdy jesteśmy we
dwie tak łatwo jest wyciągnąć Marcelę na rozmowę podczas obiadu czy kawy.
Przemyciłam więc parę spraw. Niestety lało dzisiaj cały dzień, w związku z tym
praca z zamontowaniem paneli słonecznych(uwaga! szansa na światło w
pokoju!!!!), reparacją zamka do kuchni, zamontowaniem moskitier czy
przeniesieniem stołu i kuchenki gazowej nie posunęła się ani o milimetr. Ja
natomiast dzielnie wyprałam wszystkie nowe ręczniczki, ściereczki do naczyń i
serwetki, które siostry kupiły dla nas- uff, było tego trochę. Co z tego, że
będzie to schnąć przez następne dwa dni- jedna rzecz na liście mniej. Wieczorem
z radością powitałyśmy Claudine- jednak Tina pozwoliła jej wrócić, żeby pomóc
Marceli. Mleko i PlumpyNut dotarły do Aru, teraz Claudine zajmie się organizowaniem
kolejnej dostawy. A ja…hmm zostałam postawiona przed faktem dokonanym, że to JA
mam poprowadzić jutrzejsze spotkanie wyjaśniające nowe zasady opieki nad
niedożywionymi dziećmi na oddziale. Mój francuski już drży!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz