sobota, 9 czerwca 2012

Ariwara- połowa tygodnia czwartego


Wreszcie w środę dotarliśmy do Ariwara. Nie to, żeby nam było jakoś bardzo smutno z tego powodu:) W Aru było tak fajne, że nie chciało się nam wracać. W środę ładnie się zmobilizowaliśmy by złapać autobus o 6, ale niestety był już cały zapakowany ludźmi i nie było szans się zmieścić. Musieliśmy więc wrócić do domu i poczekać na nasz zwykły autobus o 12. Wróciliśmy na chwilę do spania, bo było nieprzyzwoicie wcześnie. Potem gdy wstałam okazało się, że znowu nie ma Maman Maria, więc zabrałam się za przygotowywanie lunchu, który wyszedł przepyszny: ziemniaki z muchichą. Musieliśmy go niestety zostawić, żeby zdążyć na autobus. Dojechaliśmy bez problemów, pokręciliśmy się trochę po open market w poszukiwaniu mleka w proszku do piekarni, ale bez sukcesu. Gdy dotarliśmy do domu byliśmy wykończeni i spaliśmy całe popołudnie. W czwartek i piątek w szpitalu było idealnie: ani za dużo, ani  za mało pracy. Mamy jedno niedożywione dziecko i chyba czwórkę dzieci, które znowu nam zmarły z powodu anemii. Teraz, gdy odszedł dr Bruno, pozostali doktorzy mają naprawdę ciężko- są tylko we dwójkę na cały szpital! Chyba teraz w ogóle nie śpią, ale za parę tygodni ma dojechać nowy doktor, który kończy właśnie staż. Mnie znowu bolała głowa, więc zrobiłam test na malarię, który okazał się negatywny, więc to pewnie tylko zmęczenie. Dzisiaj natomiast wróciliśmy z pracy na tyle późno, że musieliśmy się nieźle spieszyć, żeby zdążyć na autobus, ale się nam udało, bo złapaliśmy moto taxi. Gdy przyjechaliśmy do Aru zabraliśmy się z Danim za sadzenie citronelli, której sadzonki dostaliśmy od s.Christiny. Wychodzi z niej pyszna herbata, mam nadzieję, że nam wyrośnie, siostry mówią, że rośnie bez problemu. Ale po naszej porażce z rzodkiewką i truskawkami w Ariwara, mamy pewne wątpliwości. Potem poszliśmy na mszę, a wieczorem Clara zrobiła pyszną kapustę z sosem beszamelowym. Próbowaliśmy też wynalazku Mary dla niedożywionych dzieci, która próbuje wyprodukować coś na kształt PlumpyNut, który wciąż nie dotarł z Bunii. Ma już podobną konsystencję, jest tylko trochę za słodki, ale naprawdę jesteśmy pod wrażeniem. Teraz w kuchni mamy wielki turniej ping pongowy, bo Dani wynalazł w naszym magazynku rakietki do tenisa stołowego. Co prawda nie mamy stołu, tylko nasz zwyczajny, ale wygląda na to, że Mary i Daniemu sprawia to frajdę:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz