niedziela, 24 czerwca 2012

Ariwara- zimny tydzień szósty


Siostry mówią, że dopiero teraz rozpoczęła się pora deszczowa. I że potrwa do połowy września: jak tak to ja się wypisuję z tej Afryki! Zimno cały czas, pada całe noce, chmury cały dzień na niebie, zero słońca, toż to depresji można dostać! A na dodatek nic nie schnie, pranie teraz czegoś to dobry żart. W poniedziałek właśnie przywitał nas taki deszcz: wracaliśmy piechotą z autobusu do zakonu, a tu lunął prawdziwy tropikalny deszcz, już było widać zakon a mimo to byliśmy mokrzy do suchej nitki. Ja właśnie zaczęłam akcję „opalamy nogi” i byłam w pięknej sukience, tak że widok był jeszcze bardziej komiczny:) W tym tygodniu w szpitalu było nadzwyczaj spokojnie, mieliśmy jakieś 35-40 dzieci na oddziale, mam nadzieję, że szpital się do tego stanu nie przyzwyczai. Ja tam wolę jak jest dużo pracy, czas szybciej leci. Na dodatek Dani był zajęty cały tydzień od rana do nocy, bo kończył swoją elektryczną pracę w szpitalu, bowiem to jego ostatni tydzień w Ariwara. Ja więc całe popołudnia spędzałam z fascynującą książką „Biała (głupia) Masajka”- skończyłam ją w pięć dni, to zdumiewające jak bardzo można nie mieć zdrowego rozsądku. Polecam! W czwartek, chyba żeby się zrehabilitować przed wyjazdem po ostatnich szalenie słonych bułkach, razem z Danim piekliśmy chleb: to strasznie długi proces, bo trzy razy czeka się na wyrośnięcie: 30 minut, godzinę i 40 minut…Ale efekt był znowu wspaniały, mam wrażenie, że to za sprawą tych pieców, w których pali się drewnem, ciekawe czy zwykły gazowy piekarnik dałby sobie radę z takim chlebem. Trzeba będzie spróbować po powrocie. Siostry były zachwycone i po raz kolejny został okrzyknięty cudownym chłopcem, dopóki jedna z sióstr nie zauważyła, że chleb jest tak dobry, bo ja czuwałam nad tym co Dani do niego dodaje:) Ha ha! W piątek poszliśmy na open market zrobić konieczne elektryczne zakupy do szpitala, a przy okazji i zupełnie niespodziewanie udało się nam kupić bilet na sobotni autobus- zawsze mamy z tym problemy, bo do tej pory nie dało się kupić biletu dzień wcześniej i rano przed pracą w sobotę ktoś musiał iść na dworzec i go kupić. Jednak bilety nie były szczęśliwe, bo w sobotę najpierw czekaliśmy dwie godziny na odjazd autobusu(nikt nie wiedział dlaczego takie opóźnienie, czy autobus przyjedzie i kiedy), a potem dwie godziny się wlekliśmy…Przyjechaliśmy wykończeni, ale szybko mi zmęczenie przeszło, bo w domu zastałam absolutnie niespodziewaną paczkę od Madzi z najnowszą książką Jonathana Carrolla i ucztą kasztankowo- ptasiomleczkową! Ach, zachwytom nie było końca, całą niedzielę przesiedzieliśmy też nad Ptasim Mleczkiem, błogo się leniąc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz