niedziela, 30 września 2012

Weekend!!!


W sobotę wstaliśmy w miarę wcześnie, by posprzątać dom na przyjazd dziewczyn. Michael idealnie skończył myć podłogi w momencie jak usłyszałam parkujący samochód przed zakonem. Po chwilach niepewności czy przyjadą, bo wczoraj w drodze powrotnej z Arua zepsuł się samochód, jednak wszystko się udało.  Po szybkiej kawie z boskimi ciasteczkami Marie(muszę zdobyć przepis!), poszłyśmy z Clarą do szpitala zrobić badania. Nie wiem czy wspominałam(chyba nie, bo jak się dowiedziałam to była tajemnica), ale Clara jest w ciąży!!! To już początek piątego miesiąca, więc Marcela zaproponowała, żebyśmy zrobiły też USG. Zadzwoniła do dr Pascala, żeby nas przyjął i po 40 minutach czekania wszyscy(tzn. Mary, Marie, Michael i ja) wpakowaliśmy się razem z Clarą do pokoju badań, żeby obejrzeć wspólnie to USG. Chyba jak zobaczyliśmy na ekranie bijące serce, główkę i ruszające się nóżki to naprawdę do nas dotarło, że Clara będzie miała dziecko. Była to naprawdę magiczna chwila.
W międzyczasie wybraliśmy się na nasz open market(chyba pierwszy raz byłam tam przed południem), który tętnił życiem i kolorami. Po obiedzie, na który poprosiłam naszego kucharza, aby ugotował nam fasolę z masłem orzechowym, wszyscy poczuliśmy się na tyle zmęczeni, głównie upałem, że zdecydowaliśmy się na drzemkę. Wieczorem graliśmy w Machiavelli i oglądaliśmy filmy.
W  niedzielę, po śniadanku i mszy, Mary znowu zabrała się za przygotowywanie swoich słynnych naleśników. Tym razem smakowały jeszcze lepiej, gdyż przygotowała również miodowo- pomarańczowy syrop, idealnie komponujący się z cynamonowo- goździkowym smakiem naleśników. Dołączcie do tego kremowe masło orzechowe i banany, a otrzymacie niebiański lunch!
Potem rozmawiałam z Marcelą  o moim powrocie, głównie dlatego, że musiałyśmy rozwiązać sprawę maszyny do ozonoterapii. Podjęłyśmy decyzję, że zabiorę ją ze sobą do Rzymu, poprosiłam więc dziewczyny, żeby na razie zabrały ją ze sobą do Aru skoro mają samochód. Potem ustaliłyśmy, że pojadę do Kampali w czwartek 18.10, prześpię noc u znajomego Marceli, który potem odwiezie mnie na lotnisko w piątek. Brzmi nieźle!
Po południu lunął deszcz, wreszcie uwalniając nas od intensywnego upału, a dziewczyny postanowiły wracać do domu.
Od piątku również Marcela ma malarię. Zdecydowała się na kroplówki z chininą, więc mieliśmy w piątek akcję dostosowywania jej pokoju na kształt szpitala, zakładania wenflonu i zmian kroplówek. Cały weekend spędziła w łóżku, wreszcie trochę odpoczywając.

On Saturday we got up quite early to clean the house before girls’ arrival. Michael perfectly on time finished cleaning the floors, just when I heard the car parking in front of the convent. After some moments of doubts, because yesterday on way back from Arua the car broke down, finally they made to come. After quick coffee with marvelous Marie’s cookies(need to get the recipe!), we went with Clara to make labo tests. I think I didn’t mention it yet(as when I get to know it, it was still a secret), but Clara is pregnant!!! It’s already the beginning of 5th month, so Marcela suggested we should make USG. She called dr Pascal to make it and after 40 minutes of waiting outside his office all of us(Mary, Marie, Michael and me) popped inside to see together this USG. When we saw on the screen heart beating, head and legs moving it really got to us that Clara will have a baby. This was a magical moment.
In the meantime we went to the open market(first time I guess I was there before noon), which was full of life, people and colors. For lunch we ate beans with peanut butter specially made for us by the sisters’ cook and we felt tired enough, mainly with the heat, to take a nap. In the evening we played Machiavelli and watched movies.
On Sunday, after the breakfast and mass, Mary again made her famous pancakes. This time they tasted even better with honey-orange sauce she prepared, perfectly compliments nutmeg-cinnamon pancakes. Add to this creamy, smooth peanut butter and tasteful bananas and you’ll get extraordinary lunch!
Then I talked with Marcela about my coming back, mainly because of ozonotherapy machine. We decided I’ll take it to Rome, so I asked girls to take it to Aru if they’re by car. Then we decided I’ll go to Kampala by bus on Thursday 18th, sleep over at Marcela’s friend, who will take me to the airport on Friday. Sounds good!
In the afternoon the rain started, calming down enormous heat and girls decided to go home.
From Friday Marcela has malaria. She has decided to take perfusion of chinine, so on Friday we had to prepare her room for a hospital one, find somebody to put the IV and were changing the perfusions. She has spent all the weekend in bed, finally getting some rest.

czwartek, 27 września 2012

Dwa dni pracy / Two days of work


Mam wrażenie, że niewiele z ostatnich dwóch dni spędziłam w szpitalu. W środę  koło szóstej nad ranem obudził mnie deszcz. Od razu wiedziałam, że nie przestanie padać zbyt szybko i cały dzień będzie się ciągnął w nieskończoność, bo i pracownicy i pacjenci pojawią się w szpitalu z opóźnieniem. Nie pomyliłam się- pierwsze opatrunki Samuel zaczął zmieniać koło 9:30. Żeby do tego czasu czymś się zająć, zaczęliśmy z Michaelem nowy projekt, który wisiał nade mną od jakiegoś czasu- sprzątanie magazynu w zakonie. Muszę się przyznać, że nie miałam za bardzo ochoty sprzątać go sama, więc kiedy Michael z zapałem podchwycił pomysł byłam ucieszona. Przez dwa dni udało się nam ogarnąć mniej więcej połowę magazynu, wyrzucając mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, znajdując parę przydatnych, które można(i trzeba!) wykorzystać w szpitalu. Największym znaleziskiem okazał się skład zabytkowych szklanych strzykawek, pięknie wykonanych, nowiusieńkich i zupełnie bezużytecznych. Do tego kilka zestawów igieł wielorazowego użytku. Cudowne odkrycie, które tylko przysporzyło nam kłopotów, bo powstało pytanie co z nimi zrobić. Michael ma poszukać  na internecie czy może ktoś nie byłby zainteresowany kupnem/przygarnięciem tego zbioru, bo to prawdziwy zabytek. Przyjemność sprzątania i porządkowania magazynu dozujemy sobie jednak w dawkach 2-3 godzinnych, bo jest to naprawdę ciężka i wykańczająca praca.
Poza tym biegamy co jakiś czas do szpitala, a to sprawdzić jak się mają chłopaki w ambulatorium(wygląda, że nadzwyczaj dobrze, nie mogę powiedzieć- nie zauważyłam żadnych błędów), dzieci na pediatrii, wykonać jakąś papierkową robotę dla Marceli itp. Ja jestem bardzo zadowolona z mamy Sity, nowego niedożywionego dziecka, bo jest naprawdę zmotywowana do dawania mleka, nie mamy z nią żadnych problemów. Tylko z Faidą wciąż mamy ten sam problem, że odmawia PlumpyNut.
W sobotę na weekend przyjeżdżają dziewczyny z Aru, więc w środę po południu organizowaliśmy dla nich pokoje i łóżka, a dzisiaj poszliśmy na open market zrobić zakupy. Wieczorem rozdzielaliśmy z Marcelą pieniądze na wypłaty pracowników, a Michael uczył się tych koszmarnych francuskich liczebników, czasem przyprawiających go o wielką frustrację! Tak trudno je zrozumieć na początku, te wszystkie 5,50, 500, 80, 100, wszystko brzmi tak podobnie! Ale dał radę!
Ostatnio też śmialiśmy się z tego, że Michael jak przyjechał do Aru w ogóle nie jadł masła orzechowego. Byłyśmy wszystkie lekko zaniepokojone, bo to podstawa tutaj, jemy je na okrągło. Nie minęły trzy tygodnie, a Michael wcina masło łyżką ze słoika! Nie da się oprzeć tutejszemu masłu orzechowemu!!! Obawiam się tylko, że jak tak dalej pójdzie to porządnie rozrośniemy się wszerz!

I have this impression that I haven’t spent too much time in the hospital during the last two days. Wednesday around six in the morning I was woken up by the pouring rain. Immediately I knew that it’s not going to stop for a long time and the whole day will be sleepy and slowly as both employees and patients will arrive at hospital late. I wasn’t mistaken- Samuel started changing the dressings about 9:30. To be occupied with something by that time, we started with Michael a new project I was thinking about for some time- making order in convent’s magazine. I must admit I have been putting off this project as I didn’t want to do it alone, so when Michael agreed to do it with energy, I was really happy. During this two days we managed to tidy up about half of the magazine, throwing away a lot of unneeded things, finding few utile, which we can(and we should!) use in the hospital. Our biggest revelation was a stock of old, antique glass syringes , beautifully made, totally new and totally useless… This remarkable finding provoked only problems, because now there’s a question what to do with them. Michael said he will look on internet if anybody would be interested in buying/ taking them, because it’s a real relic. The pleasure of cleaning the magazine we divide into 2-3 hours of work, because in the end it’s really tiring and hard work.
Apart from that we run from time to time to the hospital, checking if boys in the ambulatory are ok(it seems yes, as I haven’t found any mistakes yet), how are the children on pediatrics, making some paper work for Marcela etc. I’m very satisfied with Site’s mother, new malnourished child, as she’s really motived, she gives milk well and we have no problems with her. High hopes! With Faida the situation hasn’t changed, she still refuses PlumpyNut, so you can just imagine how her glycaemia looks…
On Saturday girls from Aru come to stay here for a weekend, so Wednesday afternoon we were preparing the rooms for them and today we went on the open market to make some shopping. In the evening we were dividing the money with Marcela for hospital employees and Michael was learning terrible French numbers. It’s so difficult at the beginning to understand if Marcela means 5,15,50, 500 or 100 as it all sounds so similar. But he succeeded!
The other days we were also laughing with the memory that when Michael came to Aru he refused to eat our peanut butter, saying yes only to Jif. We were all a bit concerned as this is such a basic food here and we eat it all the time(for now LITERALLY for breakfast, lunch and dinner). However three weeks have passed and Michael eats peanut butter with a spoon directly from the jar. The Congolese peanut butter is just irresistible! I’m just afraid that if we continue like that we’re going to become quite obese:)!

wtorek, 25 września 2012

Ogarniamy się / Making things work


Po wczorajszej przełomowej informacji, że maszyna do ozonoterapii nie działa, musiałyśmy przeorganizować z Marcelą cały system dezynfekcji, dekontaminacji narzędzi chirurgicznych  i zmiany opatrunków. Znowu nauczyłam się zupełnie nowych rzeczy, robiąc wczoraj rozeznanie w dostępnych roztworach dezynfekcyjnych, rozcieńczeniach i ich zastosowaniach. Dzisiaj na szybko musiałam więc przygotować szkolenie dla personelu z tego tematu(zdumiewająco dobrze poszło!),  protokół zastosowania tych roztworów, nadzorować ich przygotowanie i na koniec osobiście jeszcze raz każdemu odpowiedzialnemu za sterylizację wszystko wyjaśnić. Jednak jestem zadowolona z efektu i wciąż mam nadzieję, że to tylko przejściowa zmiana, że za niedługo wrócimy do używania naszej maszyny. Pomysły są dwa: pierwszy, że zabiorę ją ze sobą do Włoch, szybko ją tam naprawią i zostanie wysłana z nowymi wolontariuszami, bo chodzą słuchy, że jedno małżeństwo ma przyjechać tu w październiku. Drugi pomysł jest taki, że Letizia zorganizuje nową maszynę i przyśle ją z małżeństwem lub doktorem, który ma tu przyjechać w listopadzie. Jest więc nadzieja!
Poza tym pracowałam dzisiaj niespodziewanie na pediatrii: najpierw z wczorajszą mamą 3-miesięcznego wcześniaka, który ma się dobrze, wcina mleko bez problemu i którą jutro mam zamiar szkolić ze sterylnego użycia butelki i przygotowania mleka. Potem mieliśmy nowy przypadek niedożywionego dziecka, ale co do niego mam też duże nadzieje, bo choć jest zupełnie białe i obrzęknięte, to na skórze nie ma żadnych zmian i ładnie zjada mleko. Następnie do szpitala przyszła babcia Onzii, dziecka, które wyleczyliśmy z niedożywienia, w kasie czeka na nią niezapłacona faktura, a Onzia ma piękny kaszel i gorączkę, poprosić czy możemy mu dać leki. Skonsultowaliśmy więc go, jakoś zorganizujemy pieniądze, Justin pomógł mi we wszystkim i po południu(po m.in. paracetamolu)już Onzia wyglądał lepiej.  Faida natomiast ma się chyba gorzej, obrzęki narastają, nie chce jeść PlumpyNut i ogólnie rzecz biorąc nie mam pojęcia co z nią zrobić.
Z przyjemniejszych rzeczy Guzu pozwoliła mi dzisiaj spróbować ponosić jej dziecko w tradycyjnej kongijskiej chuście na plecach- muszę przyznać, że było to bardzo wygodne i praktyczne. Cały szpital miał generalnie niezły ubaw ze mnie:) Po południu poszliśmy z Michaelem na open market. Zbierało się na deszcz i doświadczyliśmy niesamowitego zjawiska: w oddali widać było, że już leje, a my słyszeliśmy tylko coś jakby wodospad, ogromną ilość wody. Jednak my byliśmy w strefie bez opadów. Obeszliśmy open market, wróciliśmy do domu bez deszczu, zastając  zakon cały mokry, w wielkich kałużach, podobno lało mocno. A odległość między zakonem a open market to tylko 15 minut piechotą!
Michael zaczął dzisiaj również czytać mój blog i obiecałam mu, że napiszę jaki jest rewelacyjny:) Odkładając jednak na bok wzajemną sympatię, muszę obiektywnie stwierdzić, że naprawdę się sprawdza. Co mi się w nim podoba to, że pomimo dużych trudności językowych, nie boi się zostawać sam, często pomaga mi w załatwianiu różnych spraw, gdy trzeba coś przynieść albo zapytać, wychodzi do ludzi, stara się używać francuskiego. Podziwiam go za to, chociaż wciąż nie może się zmobilizować do biegania i wciąż powtarza, że jestem denerwująca:)

So after yesterday breakthrough news that our ozonotherapy machine doesn’t work, me and Marcela had to reorganize all the system od disinfection, decontamination of the instruments and changing dressings. Again I’ve learned a lot of new things here making yesterday research on disinfectants, it’s dilutions and usage. For today quickly I had to prepare a small formation on this subject for the staff(it went surprisingly well!), protocoled it, supervise preparation of those solutions and in the end personally explain to all the people who are responsible for the sterilization everything again. However I’m glad from the results and I still hope that this extraordinary situation is just temporal, that soon we’ll return to usage of our machine. There are two ideas how to do it: first is that I’ll bring it with me to Italy, they’ll repair it quickly and it will be sent here with new volunteers as it seems there’s a married couple coming here in October. Second is that Letizia will organize second machine for us and send it with the couple or the doctor who comes here in November. So we still have hope!
Apart from that unexpectedly I was working today on the pediatrics: first with the yesterday’s mother of 3 months old premature, who’s quite well, eats milk with no problem and whom I’m planning to teach tomorrow of how to use the milk bottle sterilely. Then a new malnourished child came, but I have a lot of hopes for him: even though his skin is white and feet oedematous, there’s no ulcers on his skin and he eats well the F75 milk. After that Onzia’s grandma came to the hospital asking if we can treat Onzia because she has no money. That child we healed from malnutrition about 3 months ago, grandma still has her bill to pay for the last hospital stay and Onzia has a fever and cough. So we consulted her, told her not to worry about the money, Justin helped me with everything and in the afternoon(probably because of paracetamol) Onzia already looked better. As for Faida she’s not better, still having great oedemas and refusing PlumpyNut and I literally have no idea what to do with her!
From the better stuff Guzu let me today try to carry her baby in a traditional Congolese pagne. I must admit it was very comfortable and practical. The whole hospital however was amused, but in the end it was great fun to try it! In the afternoon we went with Michael on the open market. It was about to rain and we saw from faraway a wall of water and heard a great noise, like a waterfall, of pouring rain. However we managed to go and return without the rain, while in the convent it was raining! The walk took us something like 40 minutes as the distance between market and convent is about 15 minutes- so close and so totally different weather!
Michael started today reading my blog finding that there’s not too much about him and demanding if I can write something about how awesome he really is. So: I can quite objectively state that he’s really good at work. What I like is despite his French difficulties he works alone, not trying always to be with me, he’s not scared to go alone to ask for something, he’s speaking with people trying to use his French. With this kind of attitude he’ll get French quickly. I admire him for that even though he still didn’t go running as he said and he repeats I’m annoying:)

poniedziałek, 24 września 2012

Żeby nie było tak pięknie / It just can’t be so easy


Taaa…miałam jednak takie naiwne, nieśmiałe wyobrażenie, że ten ostatni miesiąc minie spokojnie, na wykańczaniu zaczętych projektów. Ale nie: dzisiaj zostałam zelektryzowana wiadomością, że maszyna do ozonoterapii NIE DZIAŁA!!!!! No po prostu wzięła się i przestała działać!!! A więc nasza ozonoterapia, mikroinfiltracja, ozonowana woda do picia, dekontaminacja narzędzi chirurgicznych- o wszystkim możemy zapomnieć! Cały wieczór więc spędziłam w protokołach dekontaminacji narzędzi, czyszczenia ran, w poszukiwaniu zastępczych roztworów.
Poza tym wzięliśmy z Michaelem się za Faidę- wciąż ekipa z pediatrii ma problemy czy Faida zjadła PlumpyNut, czy dostała insulinę itp. O siódmej, trzynastej i dziewiętnastej byliśmy razem z nią by nadzorować jak je i czy dostaje insulinę. Muszę przyznać, że przy ostatnich kęsach straciłam już cierpliwość, bo jedną saszetkę PLumpyNut jadła, z zegarkiem w ręku, 1,5 godziny! Jak dla mnie koszmar, nie wiem czy wytrzymamy…
Jedna z pielęgniarek, Guzu, zawołała mnie również do przyjęcia niedożywionego dziecka, które okazało się być 3-miesięcznym wcześniakiem, z wagą 2,7 kg, którego mama nie ma pokarmu. Wróciłam więc do starych czynności: znajdywania wody, butelki, mleka…W końcu udało się opanować sytuację, a jak mały się przyssał do butelki, to było widać tylko wielkie zadowolone oczęta. Warto było!!

Well, yes, I had this naive imagination of my last month here as easy, calm time to finish my projects. But no, today I faced the information that the microinfiltration machine is NOT WORKING!!!! It just stopped! So our ozonotherapie, microinfiltration, ozonized water to drink, decontamination of the surgical instruments-we can forget it all!!! So all evening I’ve spent searching internet for decontamination and disinfection solutions we can prepare instead.
Apart from that we started following Faida- until now pediatric staff has a problem to say whether she ate PlumpyNut or got insulin or not. At 7,13 and 19 we were with her, making her eat PlumpyNut and checking of she got insulin. I must admit I’ve lost my patience by the last bites of PlumpyNut, because Faida eats one sachet of it during 1,5 hour!!! As for me it’s a horror, I don’t know if I can do it…!
 Also one of the nurses, Guzu, asked me if I can consult one malnourished child. It turned out he’s not malnourished but 3 months old premature, 2,7 kg weight, whose mother doesn’t have enough breast milk. So the old story began: searching for water, bottle, milk…In the end I managed to organize everything and when the child started to drink all I could see was huge happy eyes. It was worth it!!!

niedziela, 23 września 2012

Niedzielny poranek / Sunday morning


Tylko ta część dnia była warta zapamiętania. Cały plan został uknuty wczoraj, kiedy to poszliśmy wieczorem na mszę, by mieć wolny niedzielny poranek, a Marie przygotowała bananowo- marakujowe nadzienie do zaplanowanych naleśników Mary. W trakcie ich przygotowywania Mary naszła inspiracja na bożonarodzeniowe naleśniki z gałką muszkatołową i cynamonem, w kuchni zapachniało świętami, włączyłyśmy również świąteczną muzykę i śpiewaliśmy „Last Chtistmas” Wham! Stwierdziliśmy, że pogoda w Afryce nigdy się nie zmienia, więc nie ma różnicy czy święta są we wrześniu czy grudniu:) Potem rozsiedliśmy się na naszych sofach, trochę rozmawiając, trochę poczytując nasze książki, słuchając Sufjan’a Stevens’a i Dave’a Matthews’a. Wywiązała się wspaniała atmosfera leniuchowania, swobody i niepowtarzalnego afrykańskiego klimatu. Coś niesamowitego!

Potem niestety trzeba się było ruszyć, spakować, Orio zawiózł nas na autobus, na który jak zwykle czekaliśmy 2,5 godziny, koło 17:30 dotarliśmy do Ariwara, zrobiliśmy szybkie zakupy(ostatnie kiście bananów na open market), zjedliśmy kolację i graliśmy z Marcelą w Machiavelli.

Only this part of Sunday was worth remembering. The whole plan was made yesterday when we went for the evening mass to have Sunday morning free and Marie prepared banana-passionfruit syrup for Mary’s planned pancakes. During preparing of the pancakes Mary’s got this inspiration to make  nutmeg-cinnamon pancakes. The whole kitchen smelled with Christmas, we put on Christmas song and sang Wham!’s “Last Christmas”. We decided that the weather in Africa doesn’t change that much to say if it’s September or December. After we relaxed on our sofas, talking, reading our books and listening to remarkable Dave Matthews and Sufjan Stevens. All of this created unforgettable atmosphere of laziness and African calm…

After, unfortunately, we had to get back to reality, pack, Orio brought us for the bus station, for which we waited 2,5 hours, aroung 17:30 reaching Ariwara. We made quick shopping(literally last bananas on the open market), ate dinner and played Machiavelli with Marcela.
Nasze świąteczne śniadanie / Our Christmas breakfast

sobota, 22 września 2012

Kierunek: Aru / Direction: Aru


Pomimo wczorajszego incydentu z Marcelą postanowiliśmy pojechać do Aru na weekend, głównie by dowieźć niezbędne dokumenty do wizy Michaela. W szpitalu, jak zwykle przed wyjazdem, była wielka bieganina, zwłaszcza, że Robert włączył generator z dwugodzinnym opóźnieniem(z powodu wymiany wody). Clara zadzwoniła przypomnieć Michaelowi o zaświadczeniu lekarskim o stanie zdrowia- dzięki Bogu, bo Michael zapomniał. Ale to jeszcze nie było najlepsze: opuszczając zakon zapytałam go czy zabrał ze sobą to zaświadczenie, odpowiedział, że tak, że jasne. W ostatniej chwili wrócił do pokoju po okulary słoneczne i…oczywiście zaświadczenie, które znalazł przy okazji.
Sobota znowu wypełniona była spacerami, słońcem i słodkim lenistwem…

Despite Marcela yesterday’s condition we decided to go to Aru, mostly to bring documents for Michael’s visa. At the hospital, as always before departure, it was very busy, especially that Robert had turned on the motor two hours late than normally( because of water exchange). Clara called Michael to remind about medical health examination he needs for the visa- thanks God, because he forgot. But the best was when we were leaving the convent and I asked him if he had taken the paper. He said yes, of course. Then he remembered he forgot his sunglasses and came back to the room to take them, going out with…the examination paper!
Saturday was all filled with walking, sun and sweet laziness…

czwartek, 20 września 2012

Bezradność / Helplessness


Dzisiaj mieliśmy chwile niepokoju, gdyż Marcela miała atak bólu zamostkowego. Ja o wszystkim dowiedziałam się po fakcie, jedyne co mogłam zrobić to EKG, o którym nikt nie pomyślał w trakcie bólu. Poza tym nie mamy tu żadnych leków wskazanych w przypadku OZW i ta świadomość boleśnie do nas dotarła. Jednak już wieczorem Marcela czuła się lepiej i spokojnie przespała noc.

Today we have moments of fear because Marcela has attack of chest pain. I get to know it after the fact and the only thing I could do was EKG, nobody thought about it before, during the pain. Apart from that we have no drugs in case of heart attack and we felt it today. However in the afternoon Marcela felt better and spend her night calmly.

środa, 19 września 2012

Wciąż niespokonie / Still busy


Dzisiaj znowu liczyliśmy na spokojniejszy dzień, ale się nie udało:) Rano na spotkaniu personelu Marcela rozdała identyfikatory, które przygotowałam dla wszystkich pracowników szpitala, zdumiewające jak ludzie się z nich cieszyli i byli podekscytowani. Jeden z pielęgniarzy porównał je do stopni w wojsku, które dodają szacunku i respektu. Potem Michael poszedł pracować z dr Faustinem, a my zaczęliśmy przyjmować pacjentów do zmiany opatrunków, których nie było zbyt wielu. Koło 11 Marcela zaskoczyła nas wszystkich wiadomością, że Michael musi koniecznie pojechać dzisiaj do Aru załatwić wszystkie dokumenty, które są potrzebne do jego wizy. Przez to, że zostaje tutaj dwa lata, musi sobie wyrobić dłuższą wizę na 5 lat, o którą można się ubiegać tylko w Kinszasie. W poniedziałek s.Eliza leci właśnie do Kinszasy, zabierając jego i Marie paszport i trzeba im wyrobić dokument go zastępujący. Tak więc musieliśmy na szybko zorganizować motor, człowieka, który zawiezie Michaela do Aru i wróci z nim wieczorem. W ciągu godziny wszystko było gotowe, udało się załatwić dokumenty bez problemu. Mi w tym czasie udało się zakończyć wielki projekt: razem z s.Clementine poprawiłyśmy protokół pracy w ambulatorium pod kątem języka francuskiego. Potem ugotowałam kolację, zjawił się Michael, poszliśmy na adorację i spędziliśmy wieczór w towarzystwie Marceli. 

Today again we were counting on calm day, but no:) In the morning on the hospital personnel meeting Marcela was giving the IDs, that I’ve prepared for all the employees.  It was amazing seeing how happy and excited they were, just hope that they’re going to use it more than one day:) After Michael came to work with dr Faustin, me to the ambulatory, there weren’t too many patients. About 11 Marcela revealed surprising news: Michael has to go to Aru NOW. It’s all because he stays here 2 years- he needs a special long visa which can be done only in Kinshasa. On Monday s.Eliza goes there, taking his and  Marie’s passport, and so they need to make something-like-passport document in Aru. So Marcela quickly organized a motor, driver and in an hour Michael was gone. In the afternoon I finished huge project with s.Clementine who helped me correct French errors in the work protocol of ambulatory. Then I cooked stew with original Italian carne, Michael arrived surprisingly early, we went for the adoration and spent the evening with Marcela.


wtorek, 18 września 2012

Zaproszenie / Invitation


A już myślałam, że dzisiaj będziemy mieć spokojniejszy dzień. W pracy było dzisiaj mniej pacjentów, wyrobiliśmy się do 13, Michael robił dzisiaj pierwsze mikroinfiltrację. Zjedliśmy pyszny lunch i już, już mieliśmy cieszyć się wolnym, ale Marcela przyszła z wiadomością, że dostaliśmy zaproszenie na imprezę z okazji  15. rocznicy ślubu jednej z jej znajomych par. Pognaliśmy więc szybko z Michaelem na open market, żeby zarejestrować jego kartę SIM MTN do telefonu. Potem miałam chwilę na pisanie bloga, umycie naszej koszmarnej podłogi w kuchni i zebraliśmy się na imprezę. Nie lubię ich za bardzo, bo atmosfera jest zawsze bardzo napięta, ale na szczęście Marcela zaplanowała, że spóźnimy się dwie godziny i przyjdziemy tylko na koniec, złożyć życzenia. Po raz pierwszy byłam w prawdziwym, murowanym, budowanym na styl europejski afrykańskim domu, z mnóstwem kiczowatych ozdób, sztucznych kwiatów i zdjęć. Mimo wszystko nie było najgorzej, jak zwykle rozładowaliśmy atmosferę robieniem zdjęć. Na koniec gospodarze użyczyli nam swojego samochodu i kierowca zawiózł nas do domu. Mieliśmy więc znowu wypełniony, pełen wrażeń dzień.

Oh, and I thought we’ll have nice, calm day! At work we didn’t have too much patients, we finished at 13, Michael was making his first microinfiltration. We ate delicious lunch  and we were about to enjoy free afternoon, but Marcela came and announced we have an invitation for 15th wedding anniversary of her friends. So we ran quickly with Michael on the open market to register his SIM MTN card. Than I had few moments to write a blog, wash our terrible kitchen floor and we went for a party. I don’t quite like them, because usually it’s very stiff there, but luckily for us Marcela has planned to come 2 hours late and sneak out as soon as possible.  It’s the first time I’ve been to huge, built like in Europe but still African house with a lot of tacky decorations, artificial flowers and photos. However it wasn’t that bad, we made a lot of photos and after the couple brought us home by car. So again busy, busy day!

poniedziałek, 17 września 2012

Ups, sorry…!


Ok,ok, no przyznaję się- nie pisałam od tygodnia…Dostałam też dwa maile czy żyję i wszystko w porządku, bo nie piszę na blogu, co dodało mi motywacji do napisania czegoś dzisiaj. To niesamowite uczucie wiedzieć, że są osoby, które śledzą blog tak bardzo na bieżąco! A więc to dla Was, drodzy obserwatorzy:

Wtorek zeszłego tygodnia to ostatni dzień mojego samego mieszkania w Ariwara. Bez Marceli było trochę cicho, ale też trochę spokojniej. Miała przyjechać właśnie we wtorek, ale pewne sprawy zatrzymały ją w Kampala i dotarła do nas w środę. Z nią czuję się jak z dobrą koleżanką, dotrzymuje mi towarzystwa wieczorem. Cały zeszły tydzień mieliśmy piękną pogodę, korzystałam więc z opalania się oraz suszenia włosów w słońcu. To mi przypomniało trochę moje greckie wakacje. W pracy mieliśmy dużo pacjentów, bez większych nowości, zaczynam sprawdzać czy cały system organizacyjny działa, czy moje chłopaki się w nim łapią i wypełniają wszystkie obowiązki. Piątkowe popołudnie spędziłam na przygotowywaniu pokoju dla Michaela oraz doprowadzaniu kuchni do stanu używalności, żeby się chłopak po przyjeździe od razu nie załamał:) Miałam też udane kilka dni z naszą kotką, Maggie, która przyplątała się z zakonu do mnie i dotrzymywała mi towarzystwa. We wtorek miałam wspaniały przykład ludzko- zwierzęcej symbiozy: nakarmiłam Maggie moją kolacją, a gdy do kuchni wleciał zielony wielki stwór(pasikonik?), walczyłam z nim za pomocą miotły, spadł na podłogę i Maggie pięknie go schrupała…W nocy z piątku na sobotę spała ze mną w pokoju, było bardzo przyjemnie mieć towarzystwo!

W sobotę bez problemu, a nawet z dużym szczęściem, wydostałam się z Ariwara do Aru. Mój autobus do Watsa przez Aru był opóźniony, ale przyjechał mały busik, który kursuje tylko do Aru i mogłam nim pojechać. Weekend był bardzo udany, z soboty wieczorem pamiętam oszałamiający makaron Clary, istne cudo dla podniebienia! W niedzielę mieliśmy znowu piękną pogodę, więc po kościele i zakupach na open market z Mary, poszłam na spacer z Marie, zdobywając piękną opaleniznę. Potem zaczęły się problemy z samochodem, który miał po nas z Michaelem przyjechać. W sobotę Marcela zadzwoniła, że przyjedzie po nas w niedzielę koło 15. W niedzielę okazało się, że źle się czuje, więc wysłała po nas samochód, który powinien przyjechać koło 13. O 14 wciąż go nie było, zadzwoniłam więc do niej co się dzieje i okazało się, że samochód zepsuł się po drodze i czy możemy przyjechać autobusem. Pojechałam więc szybko na stację autobusową, sprawdzić czy jest jeszcze szansa na autobus. Tam zastałam go gotowego do odjazdu, byłam bez Michaela i jeszcze Marcela zadzwoniła, że jednak znalazła dla nas drugi samochód, który właśnie wyruszył z Ariwara…Wróciłam więc do domu, poszłam z Mary do szpitala dać dzieciom PlumpyNut, które Mary przygotowała i  koło 17 rzeczywiście zjawił się samochód- super terenowa Toyota, podróż przebiegła bez problemów i na dodatek nie trzęsło tak strasznie! Jednak przyjechaliśmy wykończeni, ja chyba zwłaszcza dużą ilością słońca, Michael bardzo miło zaskoczony jakie dobre warunki mamy w Ariwara. Zjedliśmy kolację u sióstr, popijając Amarulę.

Poniedziałek- pierwszy dzień Michaela w pracy- był bardzo długi, ciężki i pracowity. Mieliśmy mnóstwo pacjentów, skończyliśmy dopiero koło 15. Potem szybko musieliśmy pobiec na open market, bo nie mieliśmy dosłownie nic do jedzenia w domu, a już na 17 byliśmy zaproszeni do tutejszych księży, żeby przedstawić Michaela.

Ok, ok, I admit- I haven’t been writing for a week… I also received two emails asking me if I’m alive and alright, because I haven’t published anything on the blog, what has given me the motivation to write something today. It’s an amazing feeling knowing that there are persons who follow my blog so often! So this is for you, my dear observers:

Last Tuesday was the last day of my living alone in Ariwara. Without Marcela is a bit quiet but also calmer. She was supposed to come on Tuesday, but she was forced to prolong her stay in Kampala until Wednesday. I feel with her like with a good friend, she keeps me company in the evenings. The whole last week we had great weather, I was sunbathing in the afternoons and drying my hair in the sun. That reminded me a little of my Greek holidays. At work we had a lot of patients, I’m starting to check if all the organization works, if my nurses got it and fulfill their obligations. Friday’s afternoon I’ve spent preparing Michael’s room and making kitchen usable, so that he didn’t got the bad impression from the beginning:) I also get to know our cat, Maggie, which came to me from the convent and kept me company. On Tuesday we had a great example of human-animal symbiosis: I fed her with my dinner and when big great green insect flew inside the kitchen, I fought with so that it fell on the floor and Maggie just  crunched it. On Friday night she slept with me in my room, being very polite.

On Saturday I came to Aru this time with no problems. I even had some luck because my bus to Watsa via Aru was delayed, but small one only to Aru has come and I could take it. Weekend was great as always, from Saturday I remember Clara’s fabulous pasta. Sunday was again very sunny , so after the church and shopping on the open market with Mary, I went for a walk with Marie, getting wonderful tan. Then the story with the car started. It was supposed to come for me and Michael around 15. Then Marcela called that it will be at 13. At 14 it still wasn’t there so I called her and it turned out that the car was broken on the road and we need to take a bus. I took a moto taxi to see on the bus station if the bus has already gone, but I found one just waiting to departure. I was about to call for Michael to come, but Marcela called that they’ve found another car which has just left for Aru…So I came back home, went with Mary to the hospital to give the PlumpyNut to the children and at 17 car has appeared! It was a super-comfortable Toyota, which makes our journey really short and bearable. However we came back really tired, me especially because of the amount of sun I got. Michael was nicely surprised by his room and warm welcoming, we ate dinner at sisters’ drinking Amarula.

Monday- Michael’s first day at work was long, heavy and busy. We had a lot of patients, we finished around 15. Then quickly we had to run for the open market because literally we had nothing to eat in the house and at 17 we had a meeting with the parish priests to present Michael. 

poniedziałek, 10 września 2012

Fart / Luck


Dzisiaj moja podróż z powrotem do Ariwara była dokładnym przeciwieństwem piątkowej. I miałam takiego farta! Gdyby Mary się nie zmobilizowała i nie poszła przed południem na open market po masło orzechowe, gdyby się nie zabrała za przygotowywanie plumpynut, gdyby nie musiała przygotować 23. saszetek, a po 20. zabrakło jej torebek, gdyby nie poszła po trzy dodatkowe do piekarni i po drodze nie zobaczyła przejeżdżającego autobusu, gdyby nie dała mi znać, gdybyśmy szybko nie zebrały się z Clarą i gdyby Clara nie zawiozła mnie na stację, to pewnie autobus odjechałby beze mnie. Tyle małych sytuacji, tyle powiązanych ze sobą zależności i jaki wynik- wreszcie nie musiałam czekać dwie godziny na autobus, znalazłam nawet siedzące miejsce i bez problemów i szybko dojechałam do Ariwara! Tu zrobiłam szybkie zakupy na open market, przeliczyłam się z wagą moich bagaży i myślałam, że się nie dotargam do domu, poszłam do szpitala, zastając Faidę w niezłej formie.
W Aru natomiast, przed wyjazdem poszłam odwiedzić dr Elizabeth w domu, żeby zobaczyć jej długo wyczekiwane dziecko. Pierwsze poroniła, bardzo się bała o kolejną ciążę, ale wszystko dobrze przebiegło. Rodziła w Kampala, z tego co opowiada, w europejskich warunkach, w prywatnym szpitalu. Dziewczynka nazywa się Merveille (fr. „cud”), ma niecały miesiąc, mnóstwo włosków i, na afrykański sposób, jeszcze nie była na zewnątrz, na spacerze! Rano udało mi się razem z s.Elizą znaleźć w zakonie prześliczną sukienkę i bluzeczkę dla małej, myślę, że Elizabeth będzie zadowolona.

Well, today’s journey back to Ariwara was an absolute opposite of the Friday’s one. And I had such a luck! If Mary hadn’t mobilized herself to go to the open market for the peanut butter before noon, if she hadn’t started making plumpynut, if she hadn’t had to prepare 23 sachets and after 20 she hadn’t finished the bags, if she hadn’t gone for three additional ones to the bakery and on her way hadn’t seen my bus passing by, if she hadn’t come back to tell me that, if me and Clara quickly hadn’t took the moto to the bus station, probably I would have missed that bus. So many small coincidences, all linked together and the result- finally, finally!,  I haven’t waited two hours for a bus, found even free place to sit and quickly and with no problems arrived to Ariwara! Here I made basic shopping on the open market, miscalculated the weight of my baggage and barely reached home, went to the hospital and found Faida in a quite good shape.
In Aru, before leving, I visited dr Elizabeth(with whom I worked for 5 months in Aru’s dispensary) to see her baby. She miscarried first one, so was very nervous about this pregnancy, but everything went well. She delivered in Kampala, from what she describes, in quite European conditions, in a private hospital. The baby girl’s name is Merveille(fr. “miracle”), she’s one month old, has lots of hair and, in an African way, she hasn’t been outside yet, on a walk! Before, in the morning with s.Eliza I managed find in the convent beautiful dress for Merveille, hoping Elizabeth will like it.


niedziela, 9 września 2012

Operacja / Operation


W przeciwieństwie do zwyczajnych, leniwych niedziel ta wypełniona była porządną dozą adrenaliny:) Operacja psa w Afryce to jedno z takich wspomnień, którego chyba nigdy nie zapomnę. Przygotowania  były ciekawe, domowa sterylizacja narzędzi, leki, kroplówka, stół operacyjny(czyt. deska do prasowania), cały pomysł ekscytujący, ale jak Clara uśpiła Fionę to zaczęły się prawdziwe nerwy. Nie ma co, nie byłyśmy przygotowane na żadne komplikacje i gdyby coś się stało Fionie, Clara byłaby załamana. Ale wszystko przebiegło dobrze, operacja trwała niecałą godzinę, byłam pełna podziwu dla Clary- ostatnią owariektomię robiła jakiś rok temu. Fiona do końca dnia była słaba i nieswoja, ale miała dobrą opiekę. 
Poza tym jak zwykle byliśmy na porannej mszy(i jak zwykle nowi wolontariusze, Marie i Michael, wrócili zachwyceni, choć przed mszą sceptycznie podchodzili do idei klaskania i tańczenia w kościele), potem mieliśmy drzemkę, zadzwoniła Valentina, żeby z nami wszystkimi porozmawiać. Po południu natomiast Mary i Michael zgadali się, że są zapalonymi biegaczami i wybrali się na jogging, a my z Marie poszłyśmy na spacer.

On the contrary to regular, lazy Sundays this one was filled with a proper amount of adrenaline:) Operation of a dog in Africa is definitely one of the memory I’ll keep forever. The preparations were interesting, home instruments sterilization, drugs, perfusion, operating table(meaning: ironing board), the idea was exciting, but when finally Clara made Fiona asleep with anesthesia, the real worries started. I can’t say, we just weren’t prepared for any kind of complications and if anything had happened to Fiona, Clara would have been devastated. But everything went well, we finished within an hour, I was so proud of Clara- she made last ovariectomy almost year ago. Fiona until the end of the day was weak, but we provided her great post-operative care:)
Apart from that we went for early firs mass(and as always new volunteers, Marie and Michael, were delighted, even though at the beginning they were a bit skeptical with clapping hands and dancing), took a little nap, Valentina called to talk to all of us…In the afternoon Mary and Michael, great runners at it turned out, went jogging, while me and Marie had a walk.
Nowa załoga VOICA / New VOICA team



sobota, 8 września 2012

Przygotowania / Preparations


 It’s really amazing how a  free day can quickly fill with the activities you haven’t planned. Clara finally decided that this Sunday we’re going to make Fiona’s oviariectomy so that she won’t have another puppies. So after the breakfast we went to the hospital firstly to see it together with new volunteers and secondly to get all that we  need for the operation. I was surprised we got everything from the list.  By the way I met also with the nurses and Maman Clementina I haven’t seen for some time. Coming back home we could get tanned more, because the sun was shining very strong. After we had even longer walk, because we decided to go to the open market on foot.  I was nicely surprised how fun it was, even coming back with all the stuff we bought wasn’t that hard. But I didn’t like the shopping itself- now, when the open market is being reorganized and all the mamas sell outside on a narrow road, I have this impression that the choice of fruit and veg is smaller. After lunch and time with the book, Marie and Michael had their first French lesson with prof. Nalia and me, I started potato pancakes  preparation. As always it took few hours but it was worth it! Then we watched the movie on the wall as we used film projector. Real cinema!

To naprawdę niesamowite jak dzień, na który nie mam nic zaplanowane, potrafi się sam zapełnić. Clara ostatecznie zdecydowała, że w niedzielę zrobimy owiariektomię Fiony, żeby nie miała już więcej szczeniaków. Po śniadaniu więc poszliśmy do szpitala zarówno pokazać Michaelowi i Marie jak wygląda, jak również kupić potrzebne rzeczy do operacji. Byłam zaskoczona, że udało się nam wszystko dostać. Przy okazji spotkałam dawno niewidziane pielęgniarki i Maman Clementinę. Wracając znowu podkręciliśmy naszą opaleniznę, gdyż świeciło piękne słońce. Potem mieliśmy jeszcze dłuższy spacer, bo zdecydowaliśmy pójść na open market na piechotę. Aż sama byłam zdziwiona, jak miło się szło, nawet z zakupami z powrotem nie było aż tak ciężko. Jednak same zakupy nie podobały mi się jak zwykle, gdyż open market jest w trakcie rozbudowy i prawie wszystkie stragany są na zewnątrz, na wąskiej drodze i mam wrażenie, że wybór warzyw jest mniejszy. Po obiedzie i relaksie przy książce, Michael i Marie mieli pierwszą lekcję francuskiego z prof.Nalią, a ja zabrałam się za przygotowywanie placków ziemniaczanych. Jak zwykle zajęło to kilka godzin, ale było warto. Potem oglądaliśmy film, teraz w nowej jakości, bo korzystaliśmy z projektora, wyświetlając film na ścianie. Prawdziwe kino!


piątek, 7 września 2012

Podróż / Journey


Mój dzisiejszy dzień przed południem wyglądał mniej więcej jak wczoraj: ambulatorium, Faida, drukowanie dokumentów dla s.Claudine, po prostu bieganie. Ale miałam też dodatkowe zadanie. Na dzisiaj bowiem wyznaczyliśmy termin zgłaszania się chorych do operacji rozszczepu wargi i podniebienia. W listopadzie  bowiem przyjeżdża do Ariwara chirurg szczękowo- twarzowy ( z Włoch? Hiszpanii?) i musimy zebrać dla niego chorych.  Miałam więc zrobić wywiad z chorymi i dokładne zdjęcia. Niestety zgłosiło się tylko dwóch pacjentów- dwumiesięczne niemowlę(koszmar, przez rozszczep nie może poprawnie jeść i jest takie chude!) i czternastoletni chłopak. Mieliśmy listę chorych, jakieś 7 osób, daliśmy ogłoszenie do radia, żeby się zgłaszali, ale niestety nie przyszli. Mam nadzieję, że zjawią się w późniejszym terminie.
Potem szybko się spakowałam, zjadłam obiad, ogarnęłam kuchnię i pokój, koło 13:30 ruszyłam na autobus do Aru. Świeciło piękne słońce, białe chmury tworzyły wspaniałe kształty na niebie, szłam sobie znaną mi drogą, pozdrawiając napotkanych ludzi, nie wiedząc, że kroczę ku najgorszej podróży w moim życiu(jak dotychczas). Zaczęło się od tego, że czekaliśmy 2,5 godziny na odjazd autobusu, wiedziałam, że zaczynanie podróży o 16 to nie jest dobry pomysł, ale co miałam robić. Zapakowałam się do autobusu, tym razem pod imieniem Mary, gdyż korzystałam z jej biletu, którego nie wykorzystała w poniedziałek i ruszyliśmy. Po pięciu minutach zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej na 20 minut…Kierowca jechał taaaak wolno, że byłam w stanie czytać książkę przez całą drogę, obserwując z niepokojem piękny zachód słońca. Przez to, że słońce chyliło się ku zachodowi, krajobraz miał zupełnie inny kolor: niebo było naprawdę niebieskie, a nie jak czasem obserwuję, przez to mocne słońce, przebarwione na biało, trawa była mocno zielona, a droga naprawdę czerwona. Kolory były oszałamiające. Zatrzymaliśmy się po drodze jeszcze dwa razy, dyskutując z kierowcami mijających nas autobusów. Wreszcie o 18 dotarliśmy do Aru, zatrzymując się na stacji mojego przewoźnika- Dieu Merci. Potem autobus jedzie do Watsa, przejeżdżając zaraz obok domu VOICA, więc zapytałam czy mogą mnie podwieźć(jak zwykle). Oczywiście zgodzili się bez problemów, powiedzieli, że zrobią chwilę przerwy i ruszamy. Chwila trwała całe cholerne 40 minut, przez które nie mogłam przebrnąć- siedzę tam, robi się zupełnie ciemno, a oni nie ruszają i nie ruszają. Wszyscy wrzeszczą coś w lingala, ciągle tylko słyszę „mundele, mundele”, jest całe zamieszanie z bagażami, jedzeniem, dziećmi… o masakra! Myślałam, że zaraz zacznę krzyczeć!!!
Wreszcie ruszyliśmy, ktoś zaczął robić problemy, że muszą się zatrzymać, żebym wysiadła, byli bardzo niemili, ale w końcu udało się mi wydostać i dostać  po ciemku do domu….Och, jaka ulga! Ale byłam fizycznie wykończona, więc tylko słabo przywitałam nowych wolontariuszy- Marie i Michaela. Jednak po ciepłej herbatce i czekoladowym brownie(pyszna robota Mary), zrobiło mi się lepiej, wróciłam do domu! Potem było jeszcze lepiej, bo czekał na mnie wspaniale przygotowany pokój przez Mary. Chyba nie wspomniałam wcześniej o tym- teraz mieszkam w jednym pokoju z Mary! Wszystko dlatego, że dotychczasowy pokój chłopaków, w którym miał spać Michael jest zbyt intensywnie zaatakowany przez myszy, więc nie można na razie w nim mieszkać. Inny wolny pokój przypadł Marie, więc Mary ma teraz nową współlokatorkę. Czekała na mnie też paczka od Eli, rewelacyjny prezent, który szedł do mnie od czerwca i trafił na idealny dzień!

Today morning was more less like yesterday: ambulatory, Faida, printing some documents for s.Claudine, just running. But I had additional task too. Today was the day of admission patients for cleft palate operation. In November there is a surgeon coming (Italian? Spanish?) and we need to collect data for him before he comes. So I was interviewing patients and taking pictures of them. Unfortunately only two came- 2-months-old baby(terrible, because of his condition he just can’t eat and he’s so tiny) and 14-year-old boy. We had a list of 7-8 people that we announced on the radio to come today, but they failed. Hope they will come later.
Then I pack quickly, eat my dinner, tidy the kitchen and room, around 13:30 I went for the bus. The sun was shining, white clouds was enormous and the sky, I was walking the road I know, greeting people I meet, not knowing I’m approaching my worst journey ever(well at least until now). It all started with 2,5 hours of waiting, I knew that starting a journey at 16 isn’t a good idea, but what could I do. I climbed on the bus, this time under Mary’s name as I was using her ticket she didn’t use last Monday and we left. After 5 minutes we stopped on gas station for 20 minutes…The driver was driving sooooo slowly that I was able to read a book all the way, observing, with a bit of anxiety, beautiful sunset. Because of the fact that the sun was about to set the landscape has totally different color: the sky war really blue, not like I can see sometimes, because of the strong sun, white; the grass was so green and the road really red. It was just amazing. We stopped on the road again two times, greeting other buses’ drivers. At last at 18 we reached Aru, stopping at the bus station of Dieu Merci. Then the bus goes to Watsa, passing by exactly VOICA house, so, as always, I asked if I can get out there. The driver agreed with no problems, just said we’ll make a short break. This short break lasted whole bloody 40 minutes, which I just couldn’t get through.- I’m sitting there, it’s getting dark, and they’re still waiting and waiting. Everybody is screaming something in lingala, all I understand is “mundele, mundele” and in addition the commotion with baggage, food, children…I was just freaking out and thought I start to sceam in a second.
But finally we left, someone started to make problems that they have to stop so that I can get out, but finally I got out and reached home in the dark. I was saved! What a relieve! I was physically exhausted, so I just said weak hello to our new volunteers: Marie and Michael. But after hot tea and chocolate brownie(Mary’s delicious job!), I felt better, I came back home! Then it was just better: Mary prepared our room beautifully. I didn’t mention it yet, I guess, that now I’m Mary’s roommate. It’s just that boy’s room, the one Michael was supposed to stay in, is in terrible mice condition, impossible to live in. So he got my room, Marie another free room and I moved to Mary’s. I also got the package from my best friend Ela, which was coming here since June, in the end arriving on the perfect day!
Moje zdjęcia- zdjęcia Mary / My photos, Mary's photos

 Ja i Mary- współlokatorki / Margie and Mary- super-roomies!!!

czwartek, 6 września 2012

Mój dzisiejszy dzień / My day today

Mój dzień dzisiaj:
-          6: 30 pobudka, wywietrzyć pokój, ubrać się, uczesać
-          koło 7: 00 śniadanie(chleb, masło orzechowe, banany, herbata rumiankowa, probiotyk na mój nieukojony brzuch)
-          7: 30 uderzam do pracy, nie zastaję nikogo, zaczynam otwierać szafki, wyciągać potrzebne rzeczy, typowa rozgrzewka, żeby tylko coś robić
-          7: 45 zjawia się Justin, organizujemy włączenie generatora, koło ósmej jesteśmy gotowi ze wszystkim, mi pięknie spada na podłogę sterylny pens, którego używamy do wyciągania sterylnych gaz, co oznacza, ze musi przejść cały proces dekontaminacji i sterylizacji, pozostałe narzędzia są przygotowane do sterylizacji, generator właśnie się włącza, co oznacza 20 minut przymusowej przerwy w oczekiwaniu na ozonowanie wody
-          uderzam więc do domu, szykuję kawę, rejestruję zdjęcia pacjentów w folderach(dawno tego nie robiłam, czas nadrobić zaległości) oraz ilość opatrunków HyperOil w Excelu
-          wracam do szpitala, po drodze spotykam Leko- to jego ostatni dzień dzisiaj w szpitalu, wracam do ambulatorium przynieść mu maskotkę, którą dla niego przygotowałam, jest ucieszony
-          z powrotem w ambulatorium;  rozlewamy ozonowaną wodę: część do zmiany opatrunków, część do mycia łóżka po każdym pacjencie, część do dekontaminacji tego nieszczęsnego pensa, który mi spadł
-          Samuel zaczyna przyjmować pacjentów do zmiany opatrunków, Justin bierze się za mikroinfiltrację, ja uderzam na pediatrię sprawdzić, co z Faidą. Jest 9:30
-          nie zastaje Faidy w łóżku, szukam jej w szpitalnej kuchni, pytam innych matek, no nie ma jej, wracam do dyżurki pielęgniarek, zastaję niestety tylko Christine(nową pielęgniarkę na pediatrii), bo Guzu przychodzi dzisiaj na popołudnie. Informacje od Christiny są następujące: nic nie wiem, czy Faida dostała insulinę, czy dostała PlumpyNut(cyt. „prawdopodobnie tak”), czyli zero informacji
-          mam szczęście: wychodząc z pediatrii obracam się, żeby jeszcze raz spojrzeć w kierunku Faidy, widzę chudą istotkę na końcu budynku, przychodzę, rozmawiamy, mama Merci(to dziecko, które nie ma połowy pośladka) tłumaczy słowa babci, że dzisiaj Faida nie jadła rano PlumpyNut
-          wracam z babcią do dyżurki pielęgniarek, wyjaśniamy sprawę: no nie dostała PlumpyNut! Cholera jasna! Ale spokojnie: biorę PlumpyNut, wracam do Faidy, jemy razem, po pół godzinie saszetka skończona, cała, a więc nie ma prawdy w tym, że Faida nie je
-          siedząc tak sobie z Faidą spotykam dr Faustina na obchodzie, dyskutujemy sprawę insuliny Faidy, podejmujemy decyzję o zmianie na inną(czy lepszą?)
-          za zjedzenie całej saszetki PlumpyNut Faida otrzymuje ode mnie maskotkę, ale nie powiem, żeby była zachwycona:)
-          wracam do domu, insulina i  PlumpyNut to za dużo wyjaśniania, szykuję więc  tabelę na komputerze, kiedy co podawać, wracam do szpitala, drukuję na odblaskowej żółtej kartce, wieszam w dyżurce pielęgniarek, wyjaśniam, mam wielka nadzieję, że tym razem zadziała
-          z powrotem w ambulatorium: zastaję dwa zestawy sterylnych narzędzi, tłum pacjentów na zewnątrz i nieodniesione narzędzia do sterylizacji od rana…
-          Samuel robi cztery opatrunki z dwóch zestawów, resztę pacjentów odsyłamy na chwilę, bo musimy znowu czekać na sterylizację narzędzi
-          zbierają się chmury, będzie padać po południu, muszę kupić bilet na jutrzejszy autobus, uderzam na dworzec autobusowy, 20 minut w jedną i 20 minut w drugą stronę, przybiegam zmęczona, głodna i spocona, jest 12:30
-          wracając spotykam Guzu przychodzącą na popołudniową zmianę, wyjaśniam jej szczegóły zmian u Faidy
-          przebieram się znowu w szpitalna piżamkę i aż się boję, co zastanę w ambulatorium
-          Justin zmienia opatrunki, Samuel jak zwykle gdzieś krąży
-          przynoszę butelki z laboratorium do przygotowania ozonowanej wody na wieczór i popołudnie
-          kolejna dekontaminacja narzędzi, szczotkowanie, suszenie, przygotowywanie zestawów
-          sprzątanie sali opatrunków, widać koniec
-          przychodzi Jean Baptiste na mikroinfiltrację
-          przychodzi Aroma z bloku, że pilnie potrzebują ozonowanej wody: zrobić, zanieść
-          wreszcie koniec, zamykamy wszystko, czas do domu!!!!
-          spotykam Christine, idziemy razem do zakonu po obiecane dla Faidy kredki(żeby miała biedna co robić przez cały dzień)
-          obiad(spaghetti, sos pomidorowy, gotowana kapusta, na deser marakuje, kawa i rodzynki w czekoladzie od Babci!!!)
-          muszę zrobić pranie, zaczynam 14: 30, świeci piękne słońce, jestem pełna nadziei dla mojego ręcznika(bo ręczne pranie ręcznika to jakiś żart, suszenie na słońcu trochę pomaga)
-          jestem w trakcie, jest 15: 30, przybiega s.Claudine, że musi się połączyć z internetem, ale jej komputer zżera wszystkie jednostki MTN i czy mogłabym jej pomóc
-          idę, rzeczywiście antywirus zżera wszystko, biegnę po mój komputer, zaczyna kropić, przy okazji sprawdzam czy Faida dostała PlumpyNut o 15: 30(tak!), wracam, s.Claudine woła mnie, że jest jakiś komunikat po polsku na moim komputerze, rozwiązuję problem, zaczyna lać, biegnę pod pożyczonym od siostry parasolem do domu, dobrze, że mam japonki, bo są całe w błocie i wodzie
-          kończę pranie, sprzątam pokój, ogarniam kuchnię, sprawdzam maila, biorę prysznic, jest 17:30
-          zabieram się za gotowanie kolacji(prażony sezam, ziemniaki z cebulą i czosnkiem, smażone jajko), potem umyć naczynia, zabić trzy głupie insekty, które przyprawiają mnie o gęsią skórkę
-          przychodzi s.Claudine na wieczorny internet, szuka materiałów do pracy na temat “Ressources humaines”, jeśli ktokolwiek wie, co to znaczy
-          czytam książkę “A Thousand Sisters”, co jakiś czas pomagając siostrze coś skopiować, poszukiwania przedłużają się, zaczynam pisać bloga
-          ratuje mnie koniec jednostek MTN, siostra się zbiera, ja kończę bloga i jestem zwolniona, żeby pójść spać, jest 23: 34:) uff, dobranoc! (jutro przetłumaczyć wszystko na angielski, żeby nie było, że to koniec pracy!)


My day today:
-          6:30 wake up, put some air into the room, dress up, make my hair
-          around 7:00 breakfast(bread, peanut butter, bananas, chamomile tea, probiotic for my never-calming stomach)
-          7:30 I hit the work, finding no one, starting open the cupboard, taking out the things we need- regular warm up, just to DO something
-          7:45 Justin shows up, we organize to turn on the generator, around 8 we’re ready-steady-go, damn!  I drop sterile pens on the floor(the one we use all day to take out sterile gauzes, so it means it HAS to be quickly decontaminated and sterilized!), I hear the generator is on, so it means 20 minutes waiting for the water to be ozonized
-          I hit home, make myself coffee, record patient’s photos in the folders(I haven’t done it for some time, time to catch up!) and amount of HyperOil  treatments in Excel
-          come back to the hospital, on my way I meet  Leko(malnourished I took care of)- it’s his last day, come back to ambulatory to bring him teddy bear I prepared for him, he’s delighted
-          back to ambulatory; we share ozonized water: some to change the bandages, some to clean the bed after each patient, some to decontaminate this stupid pens I’ve dropped
-          Samuel starts changing the bandages, Justin takes in charge microinfiltration, I hit the pediatrics to check Faida. It’s 9:30
-          I can’t find Faida in bed, I search for her in hospital’s kitchen, ask other mothers: niente, so I come back to the nurses, finding unfortunately only Christine(new nurse on pediatrics), because Guzu comes today in the afternoon. Christina has this kind of news for me: well, I don’t know rather anything, if Faida got the insulin or PlumpyNut (quote “probably yes”), so it means zero information
-          I’m lucky! coming out I turn to look again in Faida’s direction and I see tiny figure  in the end of the building, I come, we talk, one of the mother translates me Faida’s grandma’s words: she didn’t get PlumpyNut today
-          come back to the nurses with grandma, clear the situation, she really didn’t get it. Shoot me! But easy: I take PlumpyNut, back to Faida, we eat together, after half an hour the sachet is finished, whole, so gossips that Faida doesn’t eat are false
-          sitting around with Faida I meet dr Faustin making morning visit, we discuss Faida’s insulinotherapy, decide to change for different one (better?)
-          Faida’ s gift for  eating the whole sachet of PlumpyNut: teddy bear, she doesn’t seem delighted:)
-          come back home, insulin with PlumpyNut it’s a difficult issue to explain, so I make table on my computer, when to give what, come back to the hospital, print on crazy yellow paper, hang it  in the nurse’s room, hope this time it will work
-          back to the ambulatory: I find only two sterile instrument kit, crowd of patients outside and prepared new kits still not brought to sterilization since the morning…
-          Samuel changes  bandages for 4 patients with our two kits left, rest of the patients we ask to wait as we again have to wait for the new instruments to sterilize
-          clouds are gathering, this means rain in the afternoon, I have to buy ticket for tomorrow’s bus, so I run on the bus station 20 minutes one way and 20 minutes return, I come back tired, hungry and sweated. It’s 12:30
-          on my way back I meet Guzu coming to work in the afternoon, I explain her the details of changes in the treatment of Faida
-          change into hospital scrubs and I’m scared what I will find in the ambulatory
-          Justin changes the bandages, Samuel, as always, hangs around somewhere
-          I brig the bottles from the labo to prepare ozonized water for the afternoon and evening
-          another instruments’ decontamination, brushing, wiping, preparing kits
-          cleaning  the ambulatory, I see the end coming
-          Jean Baptiste comes for microinfiltration
-          Aroma comes from the operation bloc, they need urgently ozonized water: prepare, bring
-          finally finished, we close everything, come back home!!!
-          on my way I meet s.Christine, we go together to the convent as she will give me some color pencils for Faida(so that she can DO something all day)
-          lunch(spaghetti with tomato sauce, boiled cabbage, for the dessert: passionfriut, coffee and chocolate raisins from my Grandma!!!)
-          I need to wash my clothes, I start at 14:30, it’s sunny, full of hopes for my towel(because hand wash of the towel is some kind of joke, sun helps a little)
-          I’m in the middle of washing, it’s 15:30, s.Claudine comes that she needs to connect with the internet, but her computer eats all MTN units, can I help her?
-          I go, obviously antivirus eats all the units, I run for my computer, it starts to rain, on the occasion  I check if Faida got the PlumpyNUt at 15:30(yes!), I go back, s.Claudine calls me that there is some kind of communicate in Polsih, so I resolve the problem, it’s pouring now, I run under sister’s umbrella home, thanks God I only wear flip-flops, because they’re all wet and muddy
-          I finish laundry, clean my room, make the order in the kitchen, check mail, take a shower, it’s 17:30
-          start to prepare dinner(toasted sesame, potatoes with onion and garlic, fried egg), wash the dishes, kill 3 stupid insects which makes me goose bumps
-          s.Caludine comes for the evening internet, she’s searching some bibliography for her article, subject: “Ressourses humaines” whoever knows what that means
-          I read a book „A Thousand Sisters”, from time to time helping sister to copy something, searching is long, too long, I start to write a blog
-          the finish of MTN credits saves me, sister goes, I finish the blog and finally I can go to bed. It’s 23:34:) uff, goodnight!

środa, 5 września 2012

Arua? Hmm…niekoniecznie! / Arua? Hmm…maybe not!


Taaa, jestem biała! Nie da się o tym tu zapomnieć:) Pojechałam dzisiaj z dr Cyprianem do Arua kupić drugą butlę z tlenem na wymianę, żebyśmy mogli kontynuować ozonoterapię. Niestety, gdy dojechaliśmy do granicy z Ugandą zaczęły się problemy. Zawsze przekraczam granicę płacąc 10.000Sh za nieoficjalną „wizę”, bo wracam tego samego dnia. Tym razem jednak, jak urzędnik mnie zobaczył, białą i naiwną, to zażądał 50 dolarów(jakieś 125.000Sh) za prawdziwą wizę. Nie pomogły tłumaczenia, że nie jesteśmy przygotowani na taką sumę, że zawsze przekraczam ją nieoficjalnie, że jedziemy kupić sprzęt dla szpitala, że jestem wolontariuszem, nie, no uwziął się i mnie nie puścił. Musiałam więc wrócić do Ariwara, a dr Cyprian sam kontynuował podróż. Na szczęście wszystko mu się udało, bo choć jeszcze z nim nie rozmawiałam, to wiem, że  butla z tlenem jest już w szpitalu:) Ja natomiast wróciłam bardzo rozczarowana do domu, więc postanowiłam zużyć ostatnie zapasy kawy, żeby się podnieść na duchu. Potem wróciłam do pracy, na szczęście dzisiaj bez żadnych niemiłych niespodzianek.  Za to w domu czekała na mnie wielka nagroda: s.Clementine wczoraj była nieoczekiwanie w Kampala, bo jej komputer zupełnie się zepsuł i musiała go oddać do naprawy do serwisu w Kampala. Tam spotkała Marcelę, która…przesłała mi dwie paczki KAWY! Pamiętała, że nasza kawa już się powoli kończyła i pomyślała o mnie, żeby mi jak najszybciej wysłać nowy zapas! Czy to nie cudowne? Jak weszłam do kuchni to wszędzie roznosił się zapach tej kawy… Żeby odreagować całą podróż do Arua oraz po raz kolejny fakt, że nikt nie dał Faidzie PlumpyNut(bez komentarza, wystarczy, że się wykrzyczałam w szpitalu), zrobiłam sobie znowu warzywne leczo z produktów, które zostały po wizycie Mary, a na deser oczywiście popijałam kawę z masłem orzechowym. Zadzwoniłam też do Marceli i dostałam oficjalne pozwolenie na wyjazd na weekend do Aru, żeby spotkać się z nowymi wolontariuszami, więc nie mogę powiedzieć, koniec dnia był udany:)

Yep, I’m white! Can’t deny it:) I went today with dr Cyprien to Arua to buy another oxygen cistern, so that we can continue with ozonotherapy. Unfortunately on the Ugandan border the problems started. I always pass it with unofficial “visa” paying 10.000Sh, because I return the same day. This time when the guy saw me, white and naive, he demanded $50(around 125.000Sh) for real visa. Nothing helped, that we’re not prepared for this kind of amount of money, that I always pass the border unofficially, that we’re going to buy the equipment for the hospital, that I’m a volunteer, he just didn’t let me go. So I had to come back to Ariwara  and dr Cyprien went to Arua alone. I didn’t talk with him since then, but I see everything went well as the oxygen cistern is already in the hospital:) I came back home very disappointed, so I decided to use the last stock of coffee to cheer myself up. Then I came back to work to the hospital, today with no unpleasant surprises. At home there was a huge reward waiting for me: s.Clementine traveled yesterday to Kampala as her computer was broken and she had to fix it there. She met with Marcela, who was so thoughtful that she send for me two bags of coffee! Isn’t that wonderful? She remembered that our coffee was about to finish, so she sent new supplies as soon as possible. I was so grateful! So when I entered the kitchen all was filled with the smell of coffee… To forget about the trip to Arua and the fact that again nobody has given PlumpyNut to Faida(I shouted enough at the hospital) I made again for myself veg stew from the products that stayed when Mary was here and as a dessert I drank coffee with peanut butter. I also called Marcela and she agreed I go to Aru this weekend to meet new volunteers, so I can’t say, the end of the day was enjoyable.
Kawałek szczęścia / A piece of happiness