wtorek, 5 czerwca 2012

W kuchni


Ponieważ postanowiliśmy pojechać do Ariwara popołudniowym autobusem o 15, rano po śniadaniu zabrałam się za dekorowanie pierniczków. Zrobienie cukru pudru z tutejszego brązowego okazało się trudne, ale w końcu przy pomocy blendera udało się go skruszyć na tyle, żeby uzyskać lukier. Rodzice przysłali też ostatnio kolorową posypkę, więc pierniczki wyglądają prawie tak jak w domu. W międzyczasie trzy razy jeździłyśmy z Clarą do biura granicznego, żeby wyrobić przedłużenie wizy, zapłaciłyśmy jak dla mnie ogromną sumę 435 dolarów ( na szczęście to VOICA za mnie płaci), ale w końcu się udało: mogę więc dalej przez pól roku przebywać tu legalnie:) Dzisiaj też Maman Maria nie pracowała, więc przygotowywałam obiad: ziemniaki z pomidorami i omlet z bazylią(z naszego ogródka, dzielnie pielęgnowanego teraz przez Mary) i czosnkiem. Przesoliłam ziemniaki, ale wszyscy dzielnie je zjedli. Potem Dani zrobił z papieru torbę, w której przez następne tygodnie będą leżakować pierniczki aż staną się miękkie. Wszyscy byli bardzo rozczarowani, że je chowam i trochę nie mogli w to uwierzyć, wczoraj myśleli, że żartuję. Dlatego pomyślałam, że zrobię ciasto- piernik, na którego przepis widziałam na odwrocie opakowania przyprawy do pierników. Z naszym piekarnikiem ciasto piekło się przez dwie godziny, w międzyczasie wyglądało koszmarnie, ale wyszedł wręcz fenomenalny, pięknie wyrośnięty piernik, pyszny i puszysty! Wow, jestem z siebie naprawdę dumna:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz