sobota, 26 maja 2012

Ariwara- tydzień drugi

Równie udany jak pierwszy. W szpitalu nadal mnóstwo pracy, doszliśmy do maksymalnej liczby 48 dzieciaków na oddziale. Co prawda „na oddziale” oznacza, że zajęliśmy jedno skrzydło interny, kilka łóżek na położnictwie i parę pokoi prywatnych. Jednym słowem trzeba biegać po całym szpitalu. Justin tym razem miał zmianę nocną, więc pracowałam z zupełnie nowymi pielęgniarzami, ale wszyscy okazali się bardzo sympatyczni. „Najlepszy” dzień mieliśmy chyba we wtorek, gdy okazało się, że mamy do przygotowania 20 kroplówek z chininą, istny szał. Znowu zmarło nam kilka dzieci z powodu anemii, nie wiem może to wina transfuzji- nie jesteśmy w stanie przebadać wszystkich antygenów i pewnie zdarzają się nam reakcje poprzetoczeniowe, ale te natychmiastowe. Więc umierają nam dzieci, które są w ciężkim stanie przed transfuzją, jak i te, które mają się całkiem dobrze, przynajmniej ja bym się nie spodziewała, że mogą umrzeć. Miałam dwa obchody z dr Pascalem, który jednak okazuje się być najmniej sympatyczny z tutejszych lekarzy. Najbardziej mnie wkurza jego zero zrozumienia dla mojego francuskiego, mruczy coś pod nosem i myśli, że ja to zrozumiem…
Poza pracą niewiele się działo w tym tygodniu, bo miałam malarię. W poniedziałek znowu złapał mnie ten dziwny ból głowy, więc w środę zrobiłam test na malarię, który okazał się pozytywny. Wieczorem zaczęłam brać leki, ale i tak przez następne dni bolała mnie głowa i całe popołudnia po prostu spałam jak zabita. Dzisiaj wzięłam ostatnią dawkę i jest mi już znacznie lepiej, we wtorek powtórzę test, żeby się upewnić, że się wyleczyłam. Dziwna ta malaria, bo nie miałam gorączki, jedynie ból głowy i mięśni, taka trochę większa grypa. W piątek niespodziewanie do Ariwara przyjechała Mary, żeby towarzyszyć s.Carmeli, która musiała tutaj oddać samochód do naprawy. Fajnie było ją zobaczyć, poszwendałyśmy się trochę po zakonie i najbliższej okolicy. W sobotę wcześniej skończyłam pracę, żeby zdążyć na autobus i jeszcze ogarnąć trochę pokój przed wyjazdem. Podróż minęła bez żadnych problemów, s.Clementina kupiła nam wcześniej bilety. Mieliśmy złapać taksówkę spod szpitala, bo Dani w trakcie pracy wbił sobie gwóźdź w stopę i ciężko mu się chodzi, ale akurat nie było żadnej. Na szczęście po 10 minutach spaceru spotkaliśmy brata s.Kabagambe, który podwiózł nas na dworzec autobusowy. Inaczej chyba z trudem byśmy zdążyli. W Aru przywitał nas brak wody i gazu- jak miło:) Wodę niedługo udało się naprawić, ale gazu nie będzie, bo skończyła się nam butla z gazem, którą można kupić tylko w Arua. Tak że będziemy używać pieca, na którym zawsze gotuje Maman Maria. Potem zrywaliśmy z Danim awokado dla sióstr z Ariwara, bo są tam wielkim przysmakiem, a zauważyliśmy, że się skończyły. Po wieczornej mszy mieliśmy spotkanie mieszkańców Arustanu na wybory prezydenckie: na drugą kadencję został wybrany Bolingo. Potem z Danim i Mary rozmawialiśmy do nocy, ale w końcu jutro nie trzeba wcześnie wstawać.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz