środa, 2 maja 2012

No to do widzenia!

Wo-ho! Ale się podziało! Koszmarny dzień, o którym wolałabym zapomnieć, ale niestety jego konsekwencje będę odczuwać przez następne miesiące mojego pobytu tutaj. Zaczęło się od porannego spotkania personelu, na którym umówiłam się z Salome, że wytłumaczy nowe fiszki, bo to w końcu ona jest odpowiedziana za szpital, nie chciałam, żebym znowu ja proponowała coś nowego. Ale oczywiście wszyscy przyszli spóźnieni o 40 minut, a Salome nie zaszczyciła nas swoją obecnością…Tak że musiałam sama wszystko wytłumaczyć, a potem sama zmierzyć się z ogniem krytyki ze strony pielęgniarek, którego się spodziewałam, ale myślałam, że będę miała wsparcie Salome…Jednym słowem porażka, nie sądzę, żeby zaakceptowali nowy system. Ale teraz już nie za bardzo się tym przejmuję po popołudniowej akcji, bo myślę, że był to mój ostatni pomysł w tym szpitalu. O 15 Salome razem z Ozvaldo zaplanowali spotkanie wszystkich lekarzy Aru, żeby poinformować ich o nowych badaniach dostępnych w naszym laboratorium. Mnie nie zaprosiła, ale nie żebym jakoś szczególnie żałowała, bo miałam dużo do zrobienia wieczorem, Ozvaldo przychodził na pożegnalną kolację. Koło 17 Clara mnie zawołała, że dzwoni mój telefon w pokoju. Udało mi się zdążyć go odebrać: jeden z pielęgniarzy dzwonił, żeby szybko przyjechała do szpitala, bo mają dwa przypadki ciężko niedożywionych dzieci, którymi muszę się zająć. Miałam jego 9 nieodebranych połączeń, więc pomyślałam, że to naprawdę ważne, choć była wściekła na cały szpital po dzisiejszym dniu. Ale mówię sobie, że to dla dobra dzieci, ok, jadę. W szpitalu wpadam i pytam gdzie są dzieci. Okazało się, że nie ma żadnych dzieci, że potrzebowali mnie na tym spotkaniu i że gdyby mi powiedzieli, że mam przyjechać na spotkanie, to nie przyjechałabym tak szybko. Tak że był wielki śmiech pielęgniarek z ich udanego żartu. Wpadłam we wściekłość, nie mogłam w to uwierzyć, że robią sobie żarty z mojej pracy i wzywają mnie do nagłego przypadku, który nie istnieje. Poszłam do laboratorium, gdzie zastałam Salome, wściekła nakrzyczałam na nią, czy ona naprawdę uważa, że to jest dobry żart tak mnie traktować. Chyba tak- bo było ją stać tylko na zaśmianie mi się w twarz. To było to, to była kropla która wypełniła kielich, wszystkie głupie małe sytuacje, które miały miejsce przez te miesiące. Nie potrafię opisać co czułam, ale była to na pewno wściekłość, przemieszana z żalem i niesprawiedliwością. Na szczęście dostałam pełne wsparcie i poparcie w tej sprawie od Daniego i Clary, byli naprawdę kochani, a Ozvaldo pierwszą rzecz jaką powiedział gdy przyszedł na kolację to, że ma nadzieję, że napiszę do matki generalnej, bo to nieprawdopodobne, żeby tak traktować ludzi, szczególnie przez siostry i że w swojej 40-letniej współpracy z misjami ani razu nie widział takiej sytuacji bezczelności i braku szacunku. Tak że wyleciałam ze szpitala z hukiem, nigdy bym nie przypuszczała, że to się tak skończy, ach masakra….

2 komentarze:

  1. Pierwszy raz od długiego czasu czytam Twojego bloga i jestem w szoku!!! Po pierwsze mam wrażenie, że czytam ciekawą, pełną przygód książkę! Po pierwsze niesamowite jak zaakceptowałaś nawet biegające wszędzie myszy, no i nieludzkie traktowanie. Naszła mnie taka refleksja, ze jak wrócisz do Polski to my (rodzina, znajomi) będziemy jak nudny stary film, tyle się teraz u Ciebie dzieje. No ale mam nadzieję, ze kręcą Cie trochę seriale brazylijskie, bo tu trochę tak będzie jak wrócisz. Wszyscy mają dzieci, albo ten to się spotkał z tą, a ten tamtą zostawił itd :)
    3mam kciuki za Ciebie i życzę, by wszystko teraz się udawało tak, jak sobie to zaplanujesz.
    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. P.S.
    to ja Basia :)

    OdpowiedzUsuń