Yeah! A jednak się udało! A
było na granicy: ten cały dur, osłabienie i jeszcze na dodatek w nocy obudził
mnie ból pleców, że myślałam, że rano się nie zwlekę z łóżka. Ale na szczęście
rano wszystko minęło, w pracy było zadowalająco spokojnie, żeby zmyć się o 12 i
przygotować do wyjazdu do Aru. Oczywiście czekałam jakieś dwie godziny na
stacji autobusowej, bo nie ma szans, żeby kiedyś autobus odjechał punktualnie,
nie. Na dodatek czekało mnie niezbyt przyjemne towarzystwo. Zawsze oczywiście
słyszę tylko, jak cały autobus mówi o mnie, bo ciągle słyszę tylko „mundele,
mundele”. Ale tym razem cały autobus śmiał się ze mnie(?) w najlepsze, więc
postanowiłam zareagować i zwrócić im uwagę- pięknie się zamknęli. Tak
rewelacyjnie było znowu znaleźć się w Aru, że szybko zapomniałam o podróży. W
domu zastałam Mary i nie mogłyśmy się nagadać, tyle było do opowiedzenia! W
międzyczasie Clara przygotowała na obiad prawdziwe spaghetti carbonara, bo
Włosi zostawili co nieco produktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz