Natchnęło mnie dzisiaj w
autobusie: w sumie to dlaczego by nie pisać bloga po angielsku? Dla tych
wszystkich, którzy chcieliby być ze mną, ale bariera językowa nie pozwala.
Coraz więcej misyjnych znajomych jest w domu, są ciekawi co się dzieje tutaj,
więc postanowiłam zaryzykować i spróbować tłumaczyć blog na angielski. A co! Jak się nie uda, to
chociaż spróbowałam. Tak więc od dzisiaj blog w podwójnym wydaniu: polskim i
angielskim.
Zaczęłyśmy niedzielę bardzo
wcześnie, poszłyśmy z Mary na mszę o 6:30. I dobrze zrobiłyśmy! Po pierwsze
zyskałyśmy trochę dnia przed moim popołudniowym powrotem(jak wstaję wcześnie
rano to dzień wydaje się nadzwyczaj długi), a po drugie na porannej mszy Joyce
żegnała się przed swoim wyjazdem. Obejmie stanowisko przełożonej zakonu w Bunii
i we wtorek opuszcza Aru. Jak zwykle Joyce była urocza i pożegnanie wypadło
bardzo zgrabnie. W domu zastałyśmy jak zwykle Jojo, dziecko które czasem do nas
przychodzi w niedzielę, bo jego rodzice nie za bardzo się nim zajmują. Ostatnio
Mary mówi, że spędza z nim więcej czasu. Razem z Jojo i Mary poszliśmy do
zakonu wyżebrać trochę kawy, bo nasza się skończyła, a Mary bardzo chciała się
jej napić:) Po śniadanku poszłam pożegnać się z Joyce, zebrać ostatnie
wskazówki i porady, to niesamowite, że po tylu wspólnych miesiącach już się
nigdy nie zobaczymy. Miałam dzisiaj przedsmak tego, co mnie czeka za mniej niż
dwa miesiące! Potem zostałyśmy same z Mary, wreszcie mogłyśmy się nagadać po
tylu tygodniach. Uknułyśmy też plan, że odwiedzi mnie w Ariwara w przyszły
weekend! Cudownie! Na obiad Mary upichciła risotto z grzybami, z prawdziwego
włoskiego ryżu do risotto, hi-tec normalnie:) Potem niestety musiałam się
zbierać na autobus, który przyjechał co prawda nie tak późno, ale w opłakanym
stanie: brudny, załadowany bagażami w przejściu, tak że trzeba się było wspinać
po bagażach, żeby dojść do siedzeń. Masakra! Droga była okropna, bo obficie
padało przez ostatnie dni i tylko co chwilę się modliłam, żebyśmy nie ugrzęźli
w tych kałużach i błocie. Gdy szczęśliwie dotarliśmy do Ariwara poszłam na open
market zrobić zakupy. Teraz się trochę zmieniła sytuacja. Zaaranżowany na
kuchnię pokój dla wolontariuszy wciąż spełnia swoją funkcję, korzystam z niego
podczas moich posiłków i teraz śniadania robię sobie sama. Kupiłam więc chleb,
masło orzechowe, banany, herbatniki, a na dzisiejszą kolację awokado, z którego
przyrządzę pastę z groszkiem, który został po moich Włochach. Mam nadzieję, że
Marcela przyjdzie na kolację, bo mamy dużo szpitalnych rzeczy do obgadania.
I got the inspiration today on the bus from Aru
to Ariwara: why not write a blog also in English? I know it’s more work and my
English is not perfect, but I know guys you’re there, asking me how I am,
what’s going on, and(surprisingly!) not understanding Polish. So it’s for you,
hope you’ll like it and hope I’ll be able to continue this new project. But
well, if I don’t try, I’ll never know, right? And I guess it’s worth trying.
So yesterday I went to Aru, finally, after one
month, to visit girls: Clara and Mary, the volunteers who stayed there when I
came to Ariwara. The journey was terrible, but meeting rewarding and I’m so
glad I saw them! I liked our today’s choice with Mary: so what are we doing?
watching a film? playing cards? nooo…let’s talk! Oh there was so much to say,
so many changes! I also hope that Mary will keep her promise and visit me next
weekend in Ariwara! Today we started a day very early with the mass at 6:30- it
was great. First of all because the day seemed longer and second of all on that
mass Joyce was saying goodbye to the community. She’s been transferred to Bunia
to become superior over there and she leaves on Tuesday. But waking up so early
makes you very sleepy and discovering no coffee in the jar is a huge
disappointment. So we went with Mary and Jojo(the child who hangs around with
us on Sunday) beg for some coffee at the convent and, surprisingly, sister gave
us! So we had great breakfast with coffee, peanut butter and bananas… After the
breakfast I went to say goodbye to Joyce. It’s really hard to imagine that
after all those months together we’re not going to see each other again. That’s
more less what’s waiting for me in less than two months…Visit to Aru was also
full of new tastes. Italians have left lot of food you can’t find here like salami
or cheese, so for yesterday’s dinner we had spaghetti carbonara and for today’s
lunch- risotto with mushrooms. The plates were absolutely delicious, just my stomach
didn’t get it lightly, because I have again fievre typhoid and I’m on
chloramphenicol. About typho I really think it’s Ariwara’s water that’s not
well disinfected, so I’ll try with the special pills to disinfect the water.
Hope never have typho again, I felt really week and dead the last days.
Unfortunately after the lunch I had to come back to Ariwara. The bus this time was
only 30 minutes left, but was in a total
mess, looked terrible. The place for the baggage just didn’t exist, there was
just a big hole in the carosery, so all the valises were in the middle of the
bus, making reaching the seat really an acrobatic stunt! The road was terrible,
because it was raining for the last days and I just prayed we didn’t stuck in
the mud and lakes of water…But finally we arrived safely and just in time to
make the last shopping on the open market. Now, when I use the kitchen that has
left after the volunteers, I don’t eat with the sisters and have to prepare
breakfast for myself. I don’t know yet how it’s going to be with lunches and
dinners. But shopping was as always fun, with all the local mamas delighted
they can sell something to me, talking and laughing. At home I found Marcela
happy I came back. As usually she came to dine with me, we had sweet batate and
my latest favorite mix: avocado paste with peas that my Italians have left. That
would be all for the weekend, tomorrow again work, work, work!
Yeah!! You are writing in English, and very well I might add. It's hard to believe that Sr. Joy is leaving for Bunia. Don't you love all the food Italians bring & espresso, of course? I had typhiod three times, ugh it is terrible. I hope you feel better soon. Keep writing :) ciao ciao
OdpowiedzUsuńThank you Katie! I'm already better with typhoid and I love all that's Italian:)
OdpowiedzUsuń