To absolutne hasło
dzisiejszego dnia. Marco uczy mnie dialektu z Brescia, bo oprócz języka
włoskiego nie zna żadnego innego. A że zawsze jest pora na jedzenie, dzisiaj
nauczyłam się zdania: „chodźmy do domu, a później coś zjemy”:) I ogólnie używamy
tego zdania na okrągło, a przynajmniej jego drugiej części.
Rano zostawiłam dziewczyny
same w ambulatorium, żeby wreszcie pójść na obchód na pediatrii. I od razu
zauważyłam błędy- wczoraj doktor przepisał syropki, które pielęgniarki nie dały
dzieciom. To takie oczywiste, że nawet nie byłam zdziwiona. Dzisiaj
stwierdziłam w Leko wreszcie zniknięcie obrzęków!!! Z wielką radością otworzył
swoją pierwszą saszetkę PlumpyNut i zjadł ją z apetytem. Wszystkie dzieci wokół
niego już od dawna jedzą PlumpyNut i chyba Leko się cieszy, że dołączył do ich
grona. Dzisiaj po południu sprawił mi też wielką niespodziankę- sam wstał z
podłogi i zaczął chodzić! Aż nie mogłam w to uwierzyć! Uśmiecha się też teraz
na okrągło i w ogóle jest taki kochany! Mam też dziewczynkę, Dritsiru, która ma
tak silną grzybicę jamy ustnej(i prawdopodobnie również gardła, ale nie pozwala
sobie do niego zajrzeć), że mama mówi, że nie może przełykać i że coraz gorzej
zjada mleko. Wczoraj zaczęłam terapię Nystatyną, a dzisiaj przy obiedzie zgadałam
się z Letizią, że mogę dołączyć do leczenia picie ozonowanej wody. Oczywiście
spróbowałam, na razie Dritsiru dwa razy wypiła małe dawki wody z wielkim
apetytem- to dobrze, bo wciskanie jej syropków idzie nam ciężko.
Gdy po 10 przyszłam do
ambulatorium, na zewnątrz zastałam wielu pacjentów, czekających na zmianę
opatrunków z HyperOil oraz na mikrofiltrację. Pracowaliśmy bardzo intensywnie,
ja znowu próbowałam mikrofiltracji, a wczorajsze rany dzisiaj wyglądały
wyśmienicie, wszyscy byli zaskoczeni. Koło 14 skończyłyśmy i zjedliśmy pyszny
obiad, po którym wybraliśmy się na open market. Ja zainicjowałam to wyjście, bo
chciałam kupić ceratę na stół, na którym przygotowujemy mleko dla
niedożywionych dzieci, bo jest z surowego drewna i nie można go zachować w
czystości. I od razu pożałowałam, że podzieliłam się pomysłem pójścia na open
market z moimi Włochami- wyszliśmy jakieś 40 minut po ustalonym czasie, potem w
ślimaczym tempie doczłapaliśmy się na rynek i ciągnęłam za sobą ogon. Ja
chciałam wszystkie zakupy załatwić szybko, raz raz, ale się nie dało. Wreszcie
po 18 dotarliśmy do domu, ja musiałam jeszcze skoczyć do szpitala dać Dritsiru
ozonowaną wodę do picia i jak wróciłam już jedliśmy kolację. Po 10 minutowym
prysznicu pracowałam najpierw z Ornellą nad pomysłami organizacji ambulatorium,
potem z Letizią nad instrukcjami wszystkich metod ozonoterapii, a potem wszyscy poszli spać, a ja do drugiej nad
ranem tłumaczyłam to wszystko na francuski…
Moja pierwsza mikroinfiltracja |
Prawie w komplecie: ja, Nadia, Cinzia, Sara, Marco, Angelina, Ornella, Marcela i Letizia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz