Ach, no i nie ma Włochów!
Wyjechali dzisiaj rano, po bardzo krótkim i łzawym pożegnaniu, kilka chwil i
już ich nie było. Ciężko było zmierzyć się z nową rzeczywistością, ale dopomógł
nam piękny, słoneczny ciepły dzień,
który przywiał nowe nadzieje i dobry humor. Dzisiaj zostawiłam wreszcie
chłopaków samych w ambulatorium, by pomóc siostrom w przeprowadzce- trzy z nich
będą teraz mieszkać koło mnie w nowej części zakonu. Sprzątaliśmy też trochę po
wolontariuszach, którzy zostawili masę rzeczy, kredek, pisaków, zabawek,
ubranek dla dzieci, ale również swoich kosmetyków, ubrań, butów, pościeli,
Marco to chyba wrócił z pustą walizką. Niesamowite, naprawdę, ile oni tego
przytargali! W ambulatorium było dzisiaj bardzo spokojnie, więc tylko dwa razy
sprawdziłam czy chłopaki dają radę. Przez ostatnie dwa dni ćwiczyliśmy co i jak
ma działać w ambulatorium, dzisiaj mogli te umiejętności wykorzystać. We wtorek
po raz pierwszy zaczęliśmy, tak jak chciałam od dawna, pracę o 7:30. Tzn. włączyliśmy motor,
przygotowaliśmy ozonowaną wodę i o 8:10 zaczęliśmy przyjmować pierwszych
pacjentów. Ja jestem w pokoju z Samuelem, który zmienia opatrunki, żeby mu
pomagać w dokumentacji: oprócz wypełniania fiszek, trzeba też robić zdjęcia ran
i wypełniać raport w komputerze, wszystko po to, żeby firma, która zaopatrzyła
nas w HyperOil za darmo chciała to zrobić po raz kolejny. Justin z pomocą
Atsidru (ale to tylko rozwiązanie chwilowe) zajmują się mikroinfiltracją, po
podziale na trzy tury mają dziennie jakieś 20-25 pacjentów. Kończyliśmy idealnie
o czasie i wszyscy byli zadowoleni. We środę tylko mieliśmy akcję, bo butla z
tlenem nie chciała się zamknąć: okazało się, że klucz, którego używamy od dwóch tygodni jest już cały zjechany i nie
„chwyta” zaworu do zakręcenia. Byłam bardzo rozczarowana, ale cóż, zostawiliśmy
lekko ulatniający się tlen, co mieliśmy robić? Po południu przyszliśmy z Marco
zmienić gniazdko w ambulatorium i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zastaliśmy
tam Justina z jakimś chłopakiem naprawiających butlę. Byłam naprawdę zaskoczona,
bo chyba pierwszy raz zobaczyłam tutaj jakąś własną inicjatywę ze strony
pracownika. Wiem, że Justin jest wyjątkowy, ale mimo to, wow! Tak więc spaliśmy
spokojnie ze świadomością, że nasz cenny tlen się nie ulatnia. W środę
wieczorem mieliśmy uroczystą pożegnalną kolację z podniosłymi przemówieniami,
ogólnie rzecz biorąc wywiązał się świetny klimat, potem graliśmy w karty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz