No to pierwszy dzień pracy w
ambulatorium Justin ma za sobą- i nie było lekko: mieliśmy dzisiaj mnóstwo
pacjentów! Letizia, jak zwykle, powolnym krokiem wkroczyła do pracy z
40-minutowym opóźnieniem. Wiem, że to głupie, ale MI jest głupio, że Samuel i
Justin punktualnie pojawiają się w pracy, a ona przychodzi spóźniona i czekamy
na nią z rozpoczęciem przyjmowania pacjentów. No, ale w końcu zaczęliśmy. Podzieliliśmy
się na dwie grupy: Ornella, Letizia i
Justin zmieniali opatrunki, a ja z Samuelem i Nadią przygotowywaliśmy nowe
zestawy narzędzi do sterylizacji. Było trochę biegania ze znajdywaniem nowych
narzędzi w magazynie, ale maman w magazynie była bardzo cierpliwa ze mną i
wszystko udało nam się znaleźć. W międzyczasie zajrzałam na pediatrię- chciałam
tylko sprawdzić czy niedożywione dzieci, które przyjęliśmy wczoraj, poszły
dzisiaj do laboratorium zrobić badania(niestety nie! rano przed ósmą przygotowałam
dla nich skierowania na badania, powiedziałam Michaelowi, żeby dopilnował, żeby
poszły do labo, ale efektu nie uzyskałam…) oraz przypomnieć, że trzeba wziąć z
magazyny nową porcję PlumpyNut i mleka na niedzielę. Ale zastałam Jaques’a
samego(w sobotę jest tylko jedna osoba na dyżurze), z dwoma nowymi przyjęciami,
który od razu mi się przyznał, że nie miał czasu dać dzieciom mleka. Była
godzina 11. Pobiegłam więc dać dzieciom mleko, znowu nie zastałam Dritsiru,
inne maman mi powiedziały, że jest na open market. Potem pomogłam jeszcze
Jaquesowi przynieść PlumpyNut i mleko. Z powrotem w ambulatorium zastałam tłum
pacjentów, zaczynających się niecierpliwić. Przyparłam więc Marcelę do muru, że
MUSIMY coś z tym zrobić i w 10 minut (dosłownie) ustaliłyśmy grafik
ambulatorium: mikroinfiltację będziemy robić dwa razy w tygodniu, zmianę
opatrunków w trzy inne dni itp. Myślę, że w ciągu kolejnych dni powinniśmy
stopniowo dojść do porządku z pacjentami. Na razie jest ciężko, bo najpierw
chcemy zmienić opatrunki, a potem rozpocząć mikroinfiltrację, a pacjenci chcą
być przyjmowani w kolejności, co również rozumiem. Jednak ciągłe przestawianie
się ze zmiany opatrunków na włączanie maszyny do ozonoterapii jest trudne, więc
chcemy to uporządkować. Ale poniedziałek będzie trudny, już to czuję.
Koło 13 w szpitalu zrobiło się
biało: przyjechali nas odwiedzić wolontariusze z Aru. W ciągu ostatnich dni
wersje ich przyjazdu i naszych odwiedzin w Aru zmieniały się tak często, że
nawet mi się nie chciało o tym wspominać. W końcu dzisiaj dotarli, razem z
s.Joy, ale byłam bardzo zawiedziona, bo Mary i Clara nie przyjechały-
oczywiście też je rozumiem, bo ja od razu uważałam, że odwiedziny w sobotę to
poroniony pomysł, bo wszyscy pracują. My wróciłyśmy ze szpitala koło 15, a Mary
i Clara też mają swoje zobowiązania w Aru i nie mogą po prostu zostawić
wszystkiego i wyjechać. Tak że tylko chwilę poplotkowałam z Joy i innymi
wolontariuszami przy obiedzie, potem wszyscy zebrali się na open market, ja
byłam zbyt zmęczona. Gdy wrócili, lało intensywnie, wszyscy byli przemoczeni i
postanowili wracać do Aru. Potem integrowaliśmy się z moimi Włochami, Letizia
jak zwykle animowała grupę: graliśmy w jakieś śmieszne gry, było naprawdę
fajnie. Wieczorem Marcela przyszła do nas na kolację, a że wszyscy jak zwykle
mówili po włosku, po jakiś 20 minutach słuchania, włączyłam komputer i zaczęłam
pracować. Poprawiłam karty hospitalizacji, bo są koszmarnie niepraktyczne,
przygotowałam małe fiszki do przepisywania
mikroinfiltacji i ozonoterapii. Teraz będę jeszcze pracować nad inwentaryzacją
ambulatorium.
Od jakiegoś czasu, zauważyłam,
że czuję się coraz pewniej w naszym szpitalu. Kiedyś ciągle miałam pod skórą to
wrażenie, że jestem nie stąd, czułam się obco, nie na miejscu. Teraz mam coraz
lepszy kontakt z mamami niedożywionych dzieci, osiągnęłam chyba taki stan jak w
Aru. Ciężko to wytłumaczyć, bo to takie wewnętrzne poczucie, że jestem u
siebie. Też czuję, że personel traktuje mnie inaczej: kiedyś byłam tu przez
tydzień, a na weekendy znikałam, myślę,
że oni też czuli, że jestem tu trochę gościem. Ale teraz naprawdę pracujemy
razem, widzą, że jestem zawsze dostępna, jak cos się dzieje i to stwarza między
nami jakąś wspólnotę. Im więcej też pracuję nie tylko dla pediatrii, ale
Marcela wtajemnicza mnie w inne aspekty funkcjonowania szpitala, widzę ile
pracy jest tu do wykonania. To w sumie niekończąca się nigdy praca. Ja też
czuję, że zostały mi TYLKO dwa miesiące tutaj i że czas szybko się kończy, więc
myślę o szpitalu prawie nieprzerwanie, ciągle zastanawiając się co jeszcze
można by poprawić, ulepszyć, rozwinąć. Włosi się trochę ze mnie śmieją, że
pracuję 24/24, ale za to są kochani, bo jak wieczorem mam czas na pomoc im w
umyciu naczyń(poza tym naprawdę nic nie robię w domu), to mówią mi, żebym sobie
odpoczęła:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz