Poznałam chyba najbiedniejsze
dziecko w Afryce: Gilego. To dziecko Jeana-Baptiste’a, które jest upośledzone i
o którym nawet siostry mówią, że jest „złe”(w sensie „popsute”). Ja mam
dokładnie odwrotne doznania: chłopiec jest uroczy, nienachalny, kontaktowy,
choć mówi tylko parę słów w lingala i ma jakiś problem z nogami, bo ciężko
chodzi. Myślę, że bycie upośledzonym w
Afryce to kombinacja koszmarna. Dzisiaj przekonałam się dlaczego. Wolontariusze
podczas swojego pobytu tutaj związali się z paroma dzieciakami, tymi, które
ciągle obserwowały ich pracę, z którymi bawili się popołudniami. Przed wyjazdem
zostawili mi dla paru z nich małe prezenciki(zeszyty, kredki, zabawki), dla
każdego dziecka przygotowali mały zestaw rzeczy. Poprosili mnie czy mogłabym to
rozdać dzieciom. Dla dzieci Jeana- Baptiste’a przygotowali cztery zestawy, gdy
więc spotkałam jedno z nich, Francois, który mówi po francusku, poprosiłam go,
żeby przyszedł do zakonu wziąć rzeczy dla siebie i rodzeństwa. Za jakieś 15
minut wrócił Gile, zdenerwowany, bo Francois nie chce mu dać przynależnego
prezentu. Poszłam więc z nim znaleźć Francois, który powiedział, że Gile i tak
nie potrafi używać tych rzeczy, więc dał je starszemu kuzynowi. Koszmar, nawet
własny brat nie ma dla Gilego zrozumienia. Było to wszystko strasznie przykre…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz