Ponieważ wczoraj cały dzień
nie udało mi się zajrzeć na pediatrię, dzisiaj miałam nadzieję, że bez problemu
mi się to uda. Mam wrażenie, że zaniedbuję moje dzieci przez wolontariuszy. Ale
tłumaczę sobie, że są tutaj tylko trzy tygodnie, mogą dużo zrobić, jeśli im
pomogę, a z językiem u nich krucho więc tłumaczę ten ich włosko- angielski jak
umiem najlepiej. Zaczęliśmy właśnie obchód na pediatrii, kiedy przyszedł po
mnie jeden z pielęgniarzy, że właśnie zaczynają ozonoterapię i czy nie
chciałabym przyjść. Oczywiście, że chciałam, bo byłam bardzo ciekawa jak to
wygląda i czy wszystko zadziała. Najpierw jednak przyjmowaliśmy pacjentów do
zmiany opatrunków z HyperOil. Mamy dwa rodzaje takich opatrunków: gazy
nasączone HyperOil oraz ampułki z HyperOil- kilka kropli tego oleju nanosi się
na normalną gazę i robi zwyczajny opatrunek. Na razie nie mogę powiedzieć czy
to działa, ale w czwartek pacjenci mają przyjść na zmianę opatrunków i wtedy
zobaczę czy widać już jakąś różnicę. Przy zmianie opatrunków oprócz Letizii,
która tłumaczyła jak trzeba je robić i który typ HyperOil wybierać, były obecne
nasze dwie pielęgniarki: Nadia i Ornella. Miały wspaniale zszokowane miny, gdy
zobaczyły w jak niesterylnych warunkach zmienia się te opatrunki. Ale nasze
zszokowanie sięgnęło zenitu, gdy przyszedł ojciec z kilkuletnim chłopcem, żeby
wykonać mu obrzezanie. W znieczuleniu miejscowym(!!!!), gigantyczną
igłą(Włoszki użyły porównania „jak dla konia”), zwykłymi nożyczkami- ale
dziecko zniosło to nadzwyczaj dobrze. Mimo wszystko pielęgniarki były
wstrząśnięte. Potem wreszcie podłączyliśmy całą aparaturę do ozonoterapii, a
doktor Cyprian znalazł odpowiednią pacjentkę. Ozonoterapię można używać w
dwojaki sposób: do leczenia bólu różnego pochodzenia oraz do wspomagania
leczenia ran. Pacjentka miała reumatyczne bóle stawów, dzięki podskórnym
mikrowstrzyknięciom ozonu, udało nam się natychmiast zmniejszyć jej
dolegliwości bólowe. Mamy jednak dość duży problem: okazuje się, że nie da się
do końca zakręcić butli z tlenem, prawdopodobnie jest to problem jakiegoś
zaworu. Papa Mayele załatwił jakiegoś chłopaka, żeby nam to naprawił,
wytłumaczyliśmy mu wszystko, powiedział, że do jutra to naprawi, ale nie zabrał
odpowiedniej części do naprawy…Naprawdę, jak się czegoś tutaj nie dopilnuje
samemu, to na nikim chyba nie można polegać. Obecnie więc w małych ilościach,
ale tracimy tlen. Jutro mają zjawić się nowi pacjenci, mam nadzieję, że
wszystko znowu zadziała. Na chwilę zajrzałam na pediatrię, wszystko wydaje się ogarnięte,
bo nie ma za dużo dzieci. Było tylko jedno nowe przyjęcie. Po obiedzie(który
tutaj ciężko mi się ogarnia, bo Włosi gadają, gadają i gadają, a ja chcę szybko
zjeść, pomóc im umyć naczynia i biec dalej do moich zajęć), wreszcie udało mi
się zanieść wszystkie rzeczy, które kupiłam dla niedożywionych dzieci do
szpitala, podpisać je, włożyć do jednego kartonu, uporządkować. Znowu idealnie
mi się pracowało z Justinem, pięknie wszystko tłumaczył mamom, on jest naprawdę
genialny! W międzyczasie konsultowaliśmy z Cyprianem jedno dziecko w ciężkim
stanie, z ogromną dusznością i któremu nie możemy za wiele zaproponować, co
jest najgorsze. Spóźniłam się dosłownie 10 minut na spotkanie z lekarzami w
sprawie dalszego szkolenia z ozonoterapii, a już wszyscy mnie szukali gdzie
jestem. Przez dwie godziny tłumaczyłam jak przygotowywać ozonowaną wodę(chociaż
nie sądzę, żebyśmy wykorzystywali ją w praktyce) i robić opatrunki
wykorzystując ozonoterapię, moje gardło po raz kolejny było nadwerężone. Potem
wróciłam jeszcze na pół godziny do szpitala dokończyć podpisywanie rzeczy,
chciałam też zważyć rzeczy na mojej super elektronicznej wadze, ale okazało
się, że Mawua wychodzi do domu i musimy jej mamie wytłumaczyć, jak teraz
zajmować się dzieckiem, żeby niedożywienie nie nawróciło. Gdy wróciłam do domu,
miałam 15 minut na wzięcie prysznica, bo o 19 dziewczyny przygotowały uroczystą
kolację z okazji 30. urodzin Marco. Zaserwowały same włoskie pyszności: pizzę z
tuńczykiem i oliwkami, a na deser sałatkę owocową(zwaną przez Włochów
macedonią), mleko z mandorli(specjał sycylijski) oraz wymyślony przez Letizię
deser z kawy, mleka i herbatników o niezwykłej konsystencji i smaku. Było
bardzo głośno i zabawnie, mimo, że nie znamy swoich języków, gesty i pojedyncze
słowa mogą wiele zdziałać. Bawiliśmy się wyśmienicie, chociaż ja byłam trochę
zmęczona. Potem znowu graliśmy w Moko, ale Włosi są beznadziejni w tej grze,
która powinna być szybka i energiczna, a oni wszystko tak przeciągają i
dyskutują nad każdą kartą, że to mnie zmęczyło jeszcze bardziej:)
Sara, Marco(30-latek), ja, Cinzia i Marco |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz