wtorek, 22 listopada 2011

Chicken curry

Wiem, że obiecałam zdjęcie widoku z pokoju, ale dzisiaj padał deszcz przez cały dzień i stwierdziłam, że poczekam na lepszą pogodę. Poza tym byłam dzisiaj bardzo zajęta i zaaferowana, bo miałam dyżur w kuchni i gotowałam obiad i kolację dla naszej czwórki. Po porannej formacji, poszłyśmy z Diggy i Sarą  na zakupy do sklepu, który jest niedaleko, ale do którego schodzi się z naszego wzgórza, na którym mieszkamy, a ponieważ były to zakupy na cały tydzień zastanawiałam się, jak to potem wniesiemy na górę! Na szczęście przyjechał po nas Marco i niewykończona zabrałam się za moje popisowe danie, czyli chicken curry- wyszło moim zdaniem jeszcze lepiej niż w domu, chyba dochodzę do perfekcji:) Po obiedzie miałyśmy dalszą część zajęć, oglądałyśmy też zdjęcia z Kongo, wszystko wygląda badzo normalnie, czyli po europejsku. Potem poszłyśmy z Diggy na mszę, a po niej wracałam sama do domu na nasze wzgórze, gdyż Diggy szła jeszcze na siłownię poćwiczyć. Droga jest przewspaniała, kręta, pod górę, niby nic szczególnego, ale co chwilę ukazuje się kopuła Bazyliki, by w końcu wyłonić się w całości na szczycie...bezcenne. Musiałam jednak wracać do domu, bo czekało mnie jeszcze zrobienie kolacji- wymyśliłam jajecznicę z cebulą i salami, sałatkę oraz tosty z szynką parmeńską i serem. Co prawda, gdy włączyłam piekarnik i czajnik elektryczny, wysiadły korki, co utrudniło pracę,  ale kolację też wszyscy zjedli, więc mogę uznać obowiązek dzisiejszego dnia za spełniony. Kolacja to w ogóle świetny czas, bo Marco wychodzi ze swojej jaskini po całym dniu pracy i mamy wreszcie czas by porozmawiać, opowiada nam świetnie historie z misji. Niedawno Diggy wróciła z siłowni, zrobiłam jej sałatkę z mozarellą, właśnie wszyscy się pożegnaliśmy, idziemy spać. Kolejny dzień za nami, dzień spokojny i pełny, czas na sen...Jutro pobudka o 7:30, ale może mniej drastyczna niż dzisiaj, bo dostałyśmy dodatkowy grzejnik do pokoju. Dobranoc!

Moje chicken curry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz