piątek, 6 lipca 2012

Aru(3)


Czwartek w Aru był koszmarny i to nie tylko z powodu wyjazdu Daniego. Musieliśmy wstać bardzo wcześnie by wszystko przygotować, a i tak żegnaliśmy się w pośpiechu. Mimo to zdążyliśmy zrobić sobie pożegnalne zdjęcie, które moim zdaniem jest świetne! Potem było tylko gorzej- padało przez cały dzień i ani na chwilę nie wyszło słońce, więc byliśmy uwięzieni w domu. Bez większych zdarzeń dzień minął. Dzisiaj natomiast wstąpiła we mnie energia po tym jak wreszcie ujrzałam słońce. Około dziesiątej przyszła Clara z wiadomością, że Ester źle się czuje i musi iść do lekarza i czy ja lub Mary mogłybyśmy ją zastąpić w piekarni. Najpierw nie byłam przekonana do tego pomysłu, bo nawet nie wiem ile kosztuje chleb w naszej piekarni i wciąż nie widzę różnicy między 100 a 200 Sh, ale poszłam z Mary chociaż jej potowarzyszyć. I muszę przyznać, że mi się spodobało! Nauka wszystkich cen zabrała mi trzydzieści sekund, a pieniądze rozróżniam po tym, że jedne stoją po prawej a drugie po lewej stronie w pojemniczkach:) Mary musiała pojechać na chwilę do szpitala by dać dzieciom jej pierwsze domowej roboty plumpynut na cały tydzień, więc wtedy zostałam sama. Siedziałam sobie na krzesełku w słońcu wpadającym przez ladę czytając wytyczne leczenia niedożywionych dzieci i co jakiś czas zjawiali się klienci. Mary miała rację, że głownie są to bardziej zamożni ludzie, co sprawia, że zwykle mają skończoną szkołę i można z nimi porozmawiać po francusku. Muszę przyznać, że najbardziej się bałam bariery językowej. Ale nie, było bardzo miło i spokojnie i tak zupełnie inaczej. A więc kto wie? Może czeka mnie kiedyś kariera w piekarni?? Teraz czekam na wieczorne spotkanie formacyjne z s.Katy i telefon od s.Carmeli czy jutro jedziemy do Arua.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz