niedziela, 22 lipca 2012

Kolejny sukces kulinarny, a co!


Dzisiaj miałam zaskakującą fajną niedzielę, a myślałam, że będzie dokładnie odwrotnie, że będę się nudzić, bo jestem sama. Rano po śniadaniu, gdy zakon był zupełnie pusty, bo siostry były na porannej mszy, zabrałam się za przygotowywanie na obiad muchichy z ziemniakami. Wczoraj ustaliłyśmy, że popiszę się tym pysznym daniem na obiad. Potem przyszły siostry, s.Clementine rozpaliła dla mnie piec, zabrałam się za gotowanie. W międzyczasie przyszedł też jeden muzyk z kościoła, żeby ogrzać bębny na piecu- po prostu zostawił je na chwilę na rozpalonym piecu, podobno wtedy mają lepszy dźwięk. Potem poszłam na trzecią mszę, gdyż jest po francusku, trochę się spóźniłam, gdyż zaczyna się między 10:30 a 11, nigdy nie wiadomo, a to co lubię najbardziej to czekać na rozpoczęcie mszy w tłumie miejscowych, przypatrujących mi się z ciekawością, tak…Po pysznym obiedzie(moje danie bardzo smakowało, siostry były naprawdę zachwycone, do tego kurczak, spaghetti i kawa na deser) poszłam trochę odpocząć i poczytać do pokoju i koło 15:30 zebrałam się do szpitala. Zrobiliśmy z Justinem obchód niedożywionych dzieci, a potem Justin przyszedł do mnie zabić karalucha, zalegającego od dwóch dni w mojej łazience. Gdy go zobaczył zapytał czy chodzi mi o to maleństwo…wziął karalucha do ręki i stwierdził, że wciąż żyje. Obrzydlistwo, chyba tyle opisu Wam wystarczy!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz