wtorek, 31 lipca 2012

Koniec miesiąca


Wiem, staję się nudna, ale znowu nie mogę uwierzyć, że cały miesiąc przeleciał. Kiedy? Jak? Tak niedawno, zdaje się, wyjechał Dani, potem była malaria i intensywne dni pracy w Ariwara- i oto cały mój miesiąc:) Ach, nie do pomyślenia!
Dzisiaj rano poznałam nową pielęgniarkę, Odette, która zastąpi Mede. Od jutra bowiem Mede(ta pielęgniarka, która nie daje dzieciom lekarstw i mleka) oficjalnie zmienia miejsce pracy- Marcela przeniosła ją do recepcji czy gdzieś tam, nieważne. Najważniejsze, że nasze dzieci mają nową szansę na prawidłowe leczenie, jeśli tylko Odette okaże się godna zaufania. Dzisiaj dużo pracowałyśmy razem, chodziła ze mną wszędzie jako tłumacz, poznaje powoli szpital i swoje obowiązki. Zaczęłyśmy naszą współpracę kiepsko, bo rano poszłyśmy razem dać dzieciom mleko, chciałam ją nauczyć jak się to robi. A więc pokazuję jej, że to jest miarka, tylko do odmierzania wody, którą potem trzeba przelać do kubka i w nim wymieszać mleko tak, aby miarka zawsze pozostawała czysta. Po dwóch demonstracjach pytam ją czy chce przyrządzić mleko dla trzeciego dziecka- i od razu wsypuje mleko do miarki wypełnionej wodą…ech, normalka! Dzieci mają się jako tako: Madhira od wczoraj gorzej zjada mleko, a u Leko i Maani wciąż utrzymują się obrzęki. Jedynie Onzia, który je PlumpyNut wreszcie po raz pierwszy chyba się uśmiechnął dzisiaj, w sumie był w doskonałym nastroju.  Po weekendzie zastałam w szpitalu ciężko chore dziecko i na dodatek tak beznadziejnie chore: myślę, że ma białaczkę. To jest choroba o beznadziejnym rokowaniu, bo tutaj nie mamy ani możliwości dokładnej diagnostyki(czy w ogóle to JEST białaczka) ani żadnych możliwości leczenia. A skoro niektóre białaczki mają u dzieci nie najgorsze rokowanie, to jest to sytuacja jeszcze bardziej tragiczna- że to dziecko(nawiasem mówiąc nazywa się Dani) nawet nie dostanie szansy na wyleczenie…
W domu dzisiaj było bardzo spokojnie: Clementine i Florance pojechały na zakupy do Arua. Gdy jesteśmy we dwie tak łatwo jest wyciągnąć Marcelę na rozmowę podczas obiadu czy kawy. Przemyciłam więc parę spraw. Niestety lało dzisiaj cały dzień, w związku z tym praca z zamontowaniem paneli słonecznych(uwaga! szansa na światło w pokoju!!!!), reparacją zamka do kuchni, zamontowaniem moskitier czy przeniesieniem stołu i kuchenki gazowej nie posunęła się ani o milimetr. Ja natomiast dzielnie wyprałam wszystkie nowe ręczniczki, ściereczki do naczyń i serwetki, które siostry kupiły dla nas- uff, było tego trochę. Co z tego, że będzie to schnąć przez następne dwa dni- jedna rzecz na liście mniej. Wieczorem z radością powitałyśmy Claudine- jednak Tina pozwoliła jej wrócić, żeby pomóc Marceli. Mleko i PlumpyNut dotarły do Aru, teraz Claudine zajmie się organizowaniem kolejnej dostawy. A ja…hmm zostałam postawiona przed faktem dokonanym, że to JA mam poprowadzić jutrzejsze spotkanie wyjaśniające nowe zasady opieki nad niedożywionymi dziećmi na oddziale. Mój francuski już drży!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz