poniedziałek, 17 września 2012

Ups, sorry…!


Ok,ok, no przyznaję się- nie pisałam od tygodnia…Dostałam też dwa maile czy żyję i wszystko w porządku, bo nie piszę na blogu, co dodało mi motywacji do napisania czegoś dzisiaj. To niesamowite uczucie wiedzieć, że są osoby, które śledzą blog tak bardzo na bieżąco! A więc to dla Was, drodzy obserwatorzy:

Wtorek zeszłego tygodnia to ostatni dzień mojego samego mieszkania w Ariwara. Bez Marceli było trochę cicho, ale też trochę spokojniej. Miała przyjechać właśnie we wtorek, ale pewne sprawy zatrzymały ją w Kampala i dotarła do nas w środę. Z nią czuję się jak z dobrą koleżanką, dotrzymuje mi towarzystwa wieczorem. Cały zeszły tydzień mieliśmy piękną pogodę, korzystałam więc z opalania się oraz suszenia włosów w słońcu. To mi przypomniało trochę moje greckie wakacje. W pracy mieliśmy dużo pacjentów, bez większych nowości, zaczynam sprawdzać czy cały system organizacyjny działa, czy moje chłopaki się w nim łapią i wypełniają wszystkie obowiązki. Piątkowe popołudnie spędziłam na przygotowywaniu pokoju dla Michaela oraz doprowadzaniu kuchni do stanu używalności, żeby się chłopak po przyjeździe od razu nie załamał:) Miałam też udane kilka dni z naszą kotką, Maggie, która przyplątała się z zakonu do mnie i dotrzymywała mi towarzystwa. We wtorek miałam wspaniały przykład ludzko- zwierzęcej symbiozy: nakarmiłam Maggie moją kolacją, a gdy do kuchni wleciał zielony wielki stwór(pasikonik?), walczyłam z nim za pomocą miotły, spadł na podłogę i Maggie pięknie go schrupała…W nocy z piątku na sobotę spała ze mną w pokoju, było bardzo przyjemnie mieć towarzystwo!

W sobotę bez problemu, a nawet z dużym szczęściem, wydostałam się z Ariwara do Aru. Mój autobus do Watsa przez Aru był opóźniony, ale przyjechał mały busik, który kursuje tylko do Aru i mogłam nim pojechać. Weekend był bardzo udany, z soboty wieczorem pamiętam oszałamiający makaron Clary, istne cudo dla podniebienia! W niedzielę mieliśmy znowu piękną pogodę, więc po kościele i zakupach na open market z Mary, poszłam na spacer z Marie, zdobywając piękną opaleniznę. Potem zaczęły się problemy z samochodem, który miał po nas z Michaelem przyjechać. W sobotę Marcela zadzwoniła, że przyjedzie po nas w niedzielę koło 15. W niedzielę okazało się, że źle się czuje, więc wysłała po nas samochód, który powinien przyjechać koło 13. O 14 wciąż go nie było, zadzwoniłam więc do niej co się dzieje i okazało się, że samochód zepsuł się po drodze i czy możemy przyjechać autobusem. Pojechałam więc szybko na stację autobusową, sprawdzić czy jest jeszcze szansa na autobus. Tam zastałam go gotowego do odjazdu, byłam bez Michaela i jeszcze Marcela zadzwoniła, że jednak znalazła dla nas drugi samochód, który właśnie wyruszył z Ariwara…Wróciłam więc do domu, poszłam z Mary do szpitala dać dzieciom PlumpyNut, które Mary przygotowała i  koło 17 rzeczywiście zjawił się samochód- super terenowa Toyota, podróż przebiegła bez problemów i na dodatek nie trzęsło tak strasznie! Jednak przyjechaliśmy wykończeni, ja chyba zwłaszcza dużą ilością słońca, Michael bardzo miło zaskoczony jakie dobre warunki mamy w Ariwara. Zjedliśmy kolację u sióstr, popijając Amarulę.

Poniedziałek- pierwszy dzień Michaela w pracy- był bardzo długi, ciężki i pracowity. Mieliśmy mnóstwo pacjentów, skończyliśmy dopiero koło 15. Potem szybko musieliśmy pobiec na open market, bo nie mieliśmy dosłownie nic do jedzenia w domu, a już na 17 byliśmy zaproszeni do tutejszych księży, żeby przedstawić Michaela.

Ok, ok, I admit- I haven’t been writing for a week… I also received two emails asking me if I’m alive and alright, because I haven’t published anything on the blog, what has given me the motivation to write something today. It’s an amazing feeling knowing that there are persons who follow my blog so often! So this is for you, my dear observers:

Last Tuesday was the last day of my living alone in Ariwara. Without Marcela is a bit quiet but also calmer. She was supposed to come on Tuesday, but she was forced to prolong her stay in Kampala until Wednesday. I feel with her like with a good friend, she keeps me company in the evenings. The whole last week we had great weather, I was sunbathing in the afternoons and drying my hair in the sun. That reminded me a little of my Greek holidays. At work we had a lot of patients, I’m starting to check if all the organization works, if my nurses got it and fulfill their obligations. Friday’s afternoon I’ve spent preparing Michael’s room and making kitchen usable, so that he didn’t got the bad impression from the beginning:) I also get to know our cat, Maggie, which came to me from the convent and kept me company. On Tuesday we had a great example of human-animal symbiosis: I fed her with my dinner and when big great green insect flew inside the kitchen, I fought with so that it fell on the floor and Maggie just  crunched it. On Friday night she slept with me in my room, being very polite.

On Saturday I came to Aru this time with no problems. I even had some luck because my bus to Watsa via Aru was delayed, but small one only to Aru has come and I could take it. Weekend was great as always, from Saturday I remember Clara’s fabulous pasta. Sunday was again very sunny , so after the church and shopping on the open market with Mary, I went for a walk with Marie, getting wonderful tan. Then the story with the car started. It was supposed to come for me and Michael around 15. Then Marcela called that it will be at 13. At 14 it still wasn’t there so I called her and it turned out that the car was broken on the road and we need to take a bus. I took a moto taxi to see on the bus station if the bus has already gone, but I found one just waiting to departure. I was about to call for Michael to come, but Marcela called that they’ve found another car which has just left for Aru…So I came back home, went with Mary to the hospital to give the PlumpyNut to the children and at 17 car has appeared! It was a super-comfortable Toyota, which makes our journey really short and bearable. However we came back really tired, me especially because of the amount of sun I got. Michael was nicely surprised by his room and warm welcoming, we ate dinner at sisters’ drinking Amarula.

Monday- Michael’s first day at work was long, heavy and busy. We had a lot of patients, we finished around 15. Then quickly we had to run for the open market because literally we had nothing to eat in the house and at 17 we had a meeting with the parish priests to present Michael. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz