czwartek, 27 września 2012

Dwa dni pracy / Two days of work


Mam wrażenie, że niewiele z ostatnich dwóch dni spędziłam w szpitalu. W środę  koło szóstej nad ranem obudził mnie deszcz. Od razu wiedziałam, że nie przestanie padać zbyt szybko i cały dzień będzie się ciągnął w nieskończoność, bo i pracownicy i pacjenci pojawią się w szpitalu z opóźnieniem. Nie pomyliłam się- pierwsze opatrunki Samuel zaczął zmieniać koło 9:30. Żeby do tego czasu czymś się zająć, zaczęliśmy z Michaelem nowy projekt, który wisiał nade mną od jakiegoś czasu- sprzątanie magazynu w zakonie. Muszę się przyznać, że nie miałam za bardzo ochoty sprzątać go sama, więc kiedy Michael z zapałem podchwycił pomysł byłam ucieszona. Przez dwa dni udało się nam ogarnąć mniej więcej połowę magazynu, wyrzucając mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, znajdując parę przydatnych, które można(i trzeba!) wykorzystać w szpitalu. Największym znaleziskiem okazał się skład zabytkowych szklanych strzykawek, pięknie wykonanych, nowiusieńkich i zupełnie bezużytecznych. Do tego kilka zestawów igieł wielorazowego użytku. Cudowne odkrycie, które tylko przysporzyło nam kłopotów, bo powstało pytanie co z nimi zrobić. Michael ma poszukać  na internecie czy może ktoś nie byłby zainteresowany kupnem/przygarnięciem tego zbioru, bo to prawdziwy zabytek. Przyjemność sprzątania i porządkowania magazynu dozujemy sobie jednak w dawkach 2-3 godzinnych, bo jest to naprawdę ciężka i wykańczająca praca.
Poza tym biegamy co jakiś czas do szpitala, a to sprawdzić jak się mają chłopaki w ambulatorium(wygląda, że nadzwyczaj dobrze, nie mogę powiedzieć- nie zauważyłam żadnych błędów), dzieci na pediatrii, wykonać jakąś papierkową robotę dla Marceli itp. Ja jestem bardzo zadowolona z mamy Sity, nowego niedożywionego dziecka, bo jest naprawdę zmotywowana do dawania mleka, nie mamy z nią żadnych problemów. Tylko z Faidą wciąż mamy ten sam problem, że odmawia PlumpyNut.
W sobotę na weekend przyjeżdżają dziewczyny z Aru, więc w środę po południu organizowaliśmy dla nich pokoje i łóżka, a dzisiaj poszliśmy na open market zrobić zakupy. Wieczorem rozdzielaliśmy z Marcelą pieniądze na wypłaty pracowników, a Michael uczył się tych koszmarnych francuskich liczebników, czasem przyprawiających go o wielką frustrację! Tak trudno je zrozumieć na początku, te wszystkie 5,50, 500, 80, 100, wszystko brzmi tak podobnie! Ale dał radę!
Ostatnio też śmialiśmy się z tego, że Michael jak przyjechał do Aru w ogóle nie jadł masła orzechowego. Byłyśmy wszystkie lekko zaniepokojone, bo to podstawa tutaj, jemy je na okrągło. Nie minęły trzy tygodnie, a Michael wcina masło łyżką ze słoika! Nie da się oprzeć tutejszemu masłu orzechowemu!!! Obawiam się tylko, że jak tak dalej pójdzie to porządnie rozrośniemy się wszerz!

I have this impression that I haven’t spent too much time in the hospital during the last two days. Wednesday around six in the morning I was woken up by the pouring rain. Immediately I knew that it’s not going to stop for a long time and the whole day will be sleepy and slowly as both employees and patients will arrive at hospital late. I wasn’t mistaken- Samuel started changing the dressings about 9:30. To be occupied with something by that time, we started with Michael a new project I was thinking about for some time- making order in convent’s magazine. I must admit I have been putting off this project as I didn’t want to do it alone, so when Michael agreed to do it with energy, I was really happy. During this two days we managed to tidy up about half of the magazine, throwing away a lot of unneeded things, finding few utile, which we can(and we should!) use in the hospital. Our biggest revelation was a stock of old, antique glass syringes , beautifully made, totally new and totally useless… This remarkable finding provoked only problems, because now there’s a question what to do with them. Michael said he will look on internet if anybody would be interested in buying/ taking them, because it’s a real relic. The pleasure of cleaning the magazine we divide into 2-3 hours of work, because in the end it’s really tiring and hard work.
Apart from that we run from time to time to the hospital, checking if boys in the ambulatory are ok(it seems yes, as I haven’t found any mistakes yet), how are the children on pediatrics, making some paper work for Marcela etc. I’m very satisfied with Site’s mother, new malnourished child, as she’s really motived, she gives milk well and we have no problems with her. High hopes! With Faida the situation hasn’t changed, she still refuses PlumpyNut, so you can just imagine how her glycaemia looks…
On Saturday girls from Aru come to stay here for a weekend, so Wednesday afternoon we were preparing the rooms for them and today we went on the open market to make some shopping. In the evening we were dividing the money with Marcela for hospital employees and Michael was learning terrible French numbers. It’s so difficult at the beginning to understand if Marcela means 5,15,50, 500 or 100 as it all sounds so similar. But he succeeded!
The other days we were also laughing with the memory that when Michael came to Aru he refused to eat our peanut butter, saying yes only to Jif. We were all a bit concerned as this is such a basic food here and we eat it all the time(for now LITERALLY for breakfast, lunch and dinner). However three weeks have passed and Michael eats peanut butter with a spoon directly from the jar. The Congolese peanut butter is just irresistible! I’m just afraid that if we continue like that we’re going to become quite obese:)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz