sobota, 1 września 2012

MAAARYYY!!!!!


Dzisiaj w pracy było chwilami tak tragicznie, że aż śmiesznie…Marcela wyjeżdżała po południu do Kampali na kilka dni zrobić zakupy dla szpitala, musiała więc przed wyjazdem dokończyć sprawę z miesięcznym rozliczeniem finansowym szpitala. Moją kuchnię(wysprzątaną na przyjazd Mary, zabłoconą pod koniec pracy) znowu wykorzystała na biuro, przewinęło się przez nią sporo osób. Ja natomiast kursowałam między szpitalem a kuchnią, w tę i we w tę, starając się opanować sytuację w szpitalu i zmusić Marcelę do podjęcia ostatnich decyzji przed wyjazdem. W domu byłam świadkiem następującej sceny: Jolie, która pracuje jako kasjerka, została wezwana wyjaśnić sprawę niezgadzających się rachunków, były one bowiem nie wszystkie wpisane do rejestru wpływów. Na kilkakrotne pytania Marceli :”Dlaczego tego tu nie wpisałaś?”, „Dlaczego tego rachunku tutaj brakuje?”, Jolie z tym samym obojętnym wyrazem twarzy odpowiadała: „Nie wiem”. Ja też nie wiem czemu wciąż pracuje w kasie…
Od pierwszego września zaczynamy też nowy projekt używania wody ozonowanej do dezynfekcji ran pooperacyjnych z aplikacją kilku kropel HyperOil jako profilaktyki infekcji pooperacyjnych. Z tego powodu w ciągu weekendu i popołudnia będziemy przechowywać wodę ozonowaną w lodówce w laboratorium(tylko tam lodówka funkcjonuje 24/24), aby przedłużyć jej właściwości dezynfekujące. Po skończonej pracy chłopaki przygotowały cztery butelki ozonowanej wody i zanieśli ją do laboratorium, tak jak im powiedziałam. Gdy przyszłam zapytać ich czy wszystko się udało i czy mieli jakieś problemy, pomyślałam, że z głupiej ciekawości pójdę zobaczyć do laboratorium jak przechowują tę wodę, nawet nie wiedziałam, że mają tam lodówkę. I co zastaję? Dwie butelki wody NA lodówce i dwie butelki wody w ZAMRAŻALNIKU.  Byłam w stanie się tylko roześmiać…
Zaczynamy też kolejny projekt, nie brałam w nim do tej pory udziału, aż do wczoraj, kiedy Marcela poprosiła mnie o przygotowanie list leków na komputerze. Chodzi mniej więcej o to, że giną nam leki i dążymy do tego, żeby w dyżurkach pielęgniarskich zostały tylko najpotrzebniejsze leki, resztę trzeba będzie za każdym razem odbierać na receptę z głównej apteki. W sobotę więc wszyscy opróżniali swoje  szafy i przenosili leki do głównej apteki. Ja poszłam na pediatrię zobaczyć jedno niedożywione dziecko i potem rozmawiałam z Jacquesem, szefem pediatrii. Poruszyliśmy też temat najnowszych  zmian, bo zauważyłam, że nie ma szafy z lekami, ale mówię mu, że pewnie parę leków im zostało, jak adrenalina, diazepam(na drgawki), dypirone(na gorączkę), hydrokortyzon(na wstrząs). Zaskoczył mnie odpowiedzią, że nie, że nic im nie zostało, że musieli zwrócić wszystko. Pytam więc go co zrobią w przypadku drgawek u dziecka: trzeba napisać receptę, pójść do głównej apteki, wziąć ampułkę leku stamtąd i liczyć na szczęście, że jest jeszcze komu wstrzyknąć lek. Nie wierzyłam własnym uszom, ale mówię sobie, ok to nie Twoja wina Jacques, to Twoi przełożeni tak to wymyślili. Idę więc do lekarzy, zastaję na moje szczęście razem dr Pascala i dr Cypriana, mówię sobie, nie jest źle, skonsultujemy to razem. I jaką odpowiedź dostaję? Tak, to dobry pomysł zostawić leki pierwszej pomocy na pediatrii, jak Marcela wróci to trzeba będzie przedyskutować tę sprawę. Mówię im czy dobrze się zrozumieliśmy: Marcela wraca za tydzień. Dr Pascal na to, no cóż, miejmy nadzieję więc, że przez ten tydzień nie będzie przypadku drgawek. Miejmy nadzieję więc, że to nie będzie doktora dziecko!
Koło 14:30 zaczęło padać. Mary udało się ze mną skontaktować(duży komunikacyjny sukces!), że będzie w Ariwara koło 16. A ja planowałam zrobić zakupy, gdyż nie miałam zupełnie nic do jedzenia. Udało mi się jednak, że deszcz osłabł, papa Mayele odwoził Marcelę do granicy z Ugandą i podwiózł mnie na open market, przez co wyrobiłam się pięknie czasowo z zakupami. Udało mi się dostać wszystko, powoli staję się ekspertem gdzie co jest na open market. Tutejszy jest jakieś 2-3 razy większy od tego w Aru, a więc to naprawdę wyzwanie.
Nie mogę opisać jak strasznie się ucieszyłam, gdy zobaczyłam Mary, wciąż myślałam, że coś nie wypali. Dokończyłyśmy zakupy (delikatne jajka i chleb), zdążyłyśmy przed kolejnym deszczem do domu. Wreszcie kuchnia ożyła, przygotowałyśmy pyszne spaghetti przy dźwiękach włoskiej muzyki, skończyłyśmy wino ananasowe, a nagadać to się nie mogłyśmy! Jej, taka totalna zmiana rzeczywistości!

Today at work it was sometimes so tragic, that almost funny…Marcela was travelling in the afternoon to Kampala for few days to do the shopping for the hospital, so before the journey she had to finish monthly financial report.  My kitchen(tided up before Mary’s coming and dirty with mud and sand in the end of the work day) was again used as an office, many people coming and going. Me, I was forced to run between hospital and house all day, trying to control the situation in the ambulatory and forcing Marcela make the last final decisions before departure. At home I was a witness of this kind of scene: Jolie, who works as a cashier, came to clarify the situation of some of the factures, because not all of them were registered in the book. Marcela was asking many times: “So why you didn’t register that facture here?”, “Why this facture is missing?”, but the only respond from Jolie’s indifferent mouth was: “I don’t know”. I also don’t know why she’s still working in the hospital cash.
From September 1st we start a new project: we’ll use ozonized water to disinfect postoperative wounds associated with application of few drops of HyperOil as a prophylaxis of postoperative infections. Because of that, we’re going to keep ozonized water to be used in the afternoons and weekends in the fridge in laboratory(the only place where fridge works 24/24) to prolong the disinfectant properties. After work my nurses have prepared four bottles of ozonized water and brought them to laboratory, as I asked. I came to see if they did it and because of my stupid curiosity I went to labo to see if all works there too, I didn’t even know they have fridge over there. And what have I seen? Two bottles of water ON the fridge and two other inside the REFRIGERATOR. I was only able to laugh…
The other project that we’re starting, I wasn’t participating until yesterday when Marcela asked me to make the lists of drugs on the computer. More less too many drugs are missing, we don’t know where and so it’s all about to reduce the amount of drugs in the nurses’ rooms, so that only the essential stay and for the other you have to write a prescription and take them from the main pharmacy. So today everybody was moving the drugs to the main pharmacy. I went on the pediatrics just to see one malnourished child, I met with Jacques, boss of pediatrics, and by chance we started to talk about this new project. I say: “Well, there’s not too much left here, you even don’t have the locker to keep the drugs”, and he: “We don’t need a cupboard because we have NO drugs left”, me: “Yes, but you have to have one ampoule of adrenaline, diazepam(convulsions), dipirone(fever), hydrocortisone(shock)”, he: ”No, there’s nothing left”. It means that in case of emergency you have to write a prescription, bring it to main pharmacy, take the drug and pray that when you come back there’s still somebody you can inject the drug. I just couldn’t believe it! But I say to myself: “Ok Jacques, it’s not your fault, it’s the idea of the supervisors”, so I go to see the doctors. For my luck I meet dr Pascal and dr Cyprien together, I say to myself it’s not bad, we’re going to consult it together. But what the answer do I get? Yes, that’s a good idea, to keep emergency drugs on pediatrics, when Marcela comes back, we’re going to discuss it. I ask if we understood each other well: Marcela comes back in a week. And dr Pascal: “Well, let’s just hope that during this week we won’t have the case of convulsions”. Well, let’s just hope it’s not going to be your child doc!
Around 14:30 it started to rain. We managed to contact with Mary(huge success!) and she told me she would be in Ariwara around 16. So I was planning to do some shopping before her arrival, I had literally nothing to eat. But I was lucky, because the rain stopped and papa Mayele, Marcela’s friend taking her to the Uganda’s border, lifted me to the open market, making my time. I managed get everything from the list, slowly I’m becoming an expert of finding things in their proper localizations. It’s quite a challenge, because Ariwara’s market is 2-3 times bigger than Aru’s.
I can’t describe how happy I was seeing Mary, finally, I was still worrying something would go wrong. We finished the shopping(delicate eggs and bread) and managed get home before next rain. The kitchen came back to life, we prepared delicious spaghetti by the sound of Italian music, we finished pineapple wine and couldn’t finish talking! My God, such a total change of reality!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz