poniedziałek, 10 września 2012

Fart / Luck


Dzisiaj moja podróż z powrotem do Ariwara była dokładnym przeciwieństwem piątkowej. I miałam takiego farta! Gdyby Mary się nie zmobilizowała i nie poszła przed południem na open market po masło orzechowe, gdyby się nie zabrała za przygotowywanie plumpynut, gdyby nie musiała przygotować 23. saszetek, a po 20. zabrakło jej torebek, gdyby nie poszła po trzy dodatkowe do piekarni i po drodze nie zobaczyła przejeżdżającego autobusu, gdyby nie dała mi znać, gdybyśmy szybko nie zebrały się z Clarą i gdyby Clara nie zawiozła mnie na stację, to pewnie autobus odjechałby beze mnie. Tyle małych sytuacji, tyle powiązanych ze sobą zależności i jaki wynik- wreszcie nie musiałam czekać dwie godziny na autobus, znalazłam nawet siedzące miejsce i bez problemów i szybko dojechałam do Ariwara! Tu zrobiłam szybkie zakupy na open market, przeliczyłam się z wagą moich bagaży i myślałam, że się nie dotargam do domu, poszłam do szpitala, zastając Faidę w niezłej formie.
W Aru natomiast, przed wyjazdem poszłam odwiedzić dr Elizabeth w domu, żeby zobaczyć jej długo wyczekiwane dziecko. Pierwsze poroniła, bardzo się bała o kolejną ciążę, ale wszystko dobrze przebiegło. Rodziła w Kampala, z tego co opowiada, w europejskich warunkach, w prywatnym szpitalu. Dziewczynka nazywa się Merveille (fr. „cud”), ma niecały miesiąc, mnóstwo włosków i, na afrykański sposób, jeszcze nie była na zewnątrz, na spacerze! Rano udało mi się razem z s.Elizą znaleźć w zakonie prześliczną sukienkę i bluzeczkę dla małej, myślę, że Elizabeth będzie zadowolona.

Well, today’s journey back to Ariwara was an absolute opposite of the Friday’s one. And I had such a luck! If Mary hadn’t mobilized herself to go to the open market for the peanut butter before noon, if she hadn’t started making plumpynut, if she hadn’t had to prepare 23 sachets and after 20 she hadn’t finished the bags, if she hadn’t gone for three additional ones to the bakery and on her way hadn’t seen my bus passing by, if she hadn’t come back to tell me that, if me and Clara quickly hadn’t took the moto to the bus station, probably I would have missed that bus. So many small coincidences, all linked together and the result- finally, finally!,  I haven’t waited two hours for a bus, found even free place to sit and quickly and with no problems arrived to Ariwara! Here I made basic shopping on the open market, miscalculated the weight of my baggage and barely reached home, went to the hospital and found Faida in a quite good shape.
In Aru, before leving, I visited dr Elizabeth(with whom I worked for 5 months in Aru’s dispensary) to see her baby. She miscarried first one, so was very nervous about this pregnancy, but everything went well. She delivered in Kampala, from what she describes, in quite European conditions, in a private hospital. The baby girl’s name is Merveille(fr. “miracle”), she’s one month old, has lots of hair and, in an African way, she hasn’t been outside yet, on a walk! Before, in the morning with s.Eliza I managed find in the convent beautiful dress for Merveille, hoping Elizabeth will like it.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz