sobota, 11 sierpnia 2012

Goście, goście


No to pierwszy dzień pracy w ambulatorium Justin ma za sobą- i nie było lekko: mieliśmy dzisiaj mnóstwo pacjentów! Letizia, jak zwykle, powolnym krokiem wkroczyła do pracy z 40-minutowym opóźnieniem. Wiem, że to głupie, ale MI jest głupio, że Samuel i Justin punktualnie pojawiają się w pracy, a ona przychodzi spóźniona i czekamy na nią z rozpoczęciem przyjmowania pacjentów. No, ale w końcu zaczęliśmy. Podzieliliśmy się na dwie grupy:  Ornella, Letizia i Justin zmieniali opatrunki, a ja z Samuelem i Nadią przygotowywaliśmy nowe zestawy narzędzi do sterylizacji. Było trochę biegania ze znajdywaniem nowych narzędzi w magazynie, ale maman w magazynie była bardzo cierpliwa ze mną i wszystko udało nam się znaleźć. W międzyczasie zajrzałam na pediatrię- chciałam tylko sprawdzić czy niedożywione dzieci, które przyjęliśmy wczoraj, poszły dzisiaj do laboratorium zrobić badania(niestety nie! rano przed ósmą przygotowałam dla nich skierowania na badania, powiedziałam Michaelowi, żeby dopilnował, żeby poszły do labo, ale efektu nie uzyskałam…) oraz przypomnieć, że trzeba wziąć z magazyny nową porcję PlumpyNut i mleka na niedzielę. Ale zastałam Jaques’a samego(w sobotę jest tylko jedna osoba na dyżurze), z dwoma nowymi przyjęciami, który od razu mi się przyznał, że nie miał czasu dać dzieciom mleka. Była godzina 11. Pobiegłam więc dać dzieciom mleko, znowu nie zastałam Dritsiru, inne maman mi powiedziały, że jest na open market. Potem pomogłam jeszcze Jaquesowi przynieść PlumpyNut i mleko. Z powrotem w ambulatorium zastałam tłum pacjentów, zaczynających się niecierpliwić. Przyparłam więc Marcelę do muru, że MUSIMY coś z tym zrobić i w 10 minut (dosłownie) ustaliłyśmy grafik ambulatorium: mikroinfiltację będziemy robić dwa razy w tygodniu, zmianę opatrunków w trzy inne dni itp. Myślę, że w ciągu kolejnych dni powinniśmy stopniowo dojść do porządku z pacjentami. Na razie jest ciężko, bo najpierw chcemy zmienić opatrunki, a potem rozpocząć mikroinfiltrację, a pacjenci chcą być przyjmowani w kolejności, co również rozumiem. Jednak ciągłe przestawianie się ze zmiany opatrunków na włączanie maszyny do ozonoterapii jest trudne, więc chcemy to uporządkować. Ale poniedziałek będzie trudny, już to czuję.
Koło 13 w szpitalu zrobiło się biało: przyjechali nas odwiedzić wolontariusze z Aru. W ciągu ostatnich dni wersje ich przyjazdu i naszych odwiedzin w Aru zmieniały się tak często, że nawet mi się nie chciało o tym wspominać. W końcu dzisiaj dotarli, razem z s.Joy, ale byłam bardzo zawiedziona, bo Mary i Clara nie przyjechały- oczywiście też je rozumiem, bo ja od razu uważałam, że odwiedziny w sobotę to poroniony pomysł, bo wszyscy pracują. My wróciłyśmy ze szpitala koło 15, a Mary i Clara też mają swoje zobowiązania w Aru i nie mogą po prostu zostawić wszystkiego i wyjechać. Tak że tylko chwilę poplotkowałam z Joy i innymi wolontariuszami przy obiedzie, potem wszyscy zebrali się na open market, ja byłam zbyt zmęczona. Gdy wrócili, lało intensywnie, wszyscy byli przemoczeni i postanowili wracać do Aru. Potem integrowaliśmy się z moimi Włochami, Letizia jak zwykle animowała grupę: graliśmy w jakieś śmieszne gry, było naprawdę fajnie. Wieczorem Marcela przyszła do nas na kolację, a że wszyscy jak zwykle mówili po włosku, po jakiś 20 minutach słuchania, włączyłam komputer i zaczęłam pracować. Poprawiłam karty hospitalizacji, bo są koszmarnie niepraktyczne, przygotowałam małe fiszki do  przepisywania mikroinfiltacji i ozonoterapii. Teraz będę jeszcze pracować nad inwentaryzacją ambulatorium.
Od jakiegoś czasu, zauważyłam, że czuję się coraz pewniej w naszym szpitalu. Kiedyś ciągle miałam pod skórą to wrażenie, że jestem nie stąd, czułam się obco, nie na miejscu. Teraz mam coraz lepszy kontakt z mamami niedożywionych dzieci, osiągnęłam chyba taki stan jak w Aru. Ciężko to wytłumaczyć, bo to takie wewnętrzne poczucie, że jestem u siebie. Też czuję, że personel traktuje mnie inaczej: kiedyś byłam tu przez tydzień, a na weekendy znikałam,  myślę, że oni też czuli, że jestem tu trochę gościem. Ale teraz naprawdę pracujemy razem, widzą, że jestem zawsze dostępna, jak cos się dzieje i to stwarza między nami jakąś wspólnotę. Im więcej też pracuję nie tylko dla pediatrii, ale Marcela wtajemnicza mnie w inne aspekty funkcjonowania szpitala, widzę ile pracy jest tu do wykonania. To w sumie niekończąca się nigdy praca. Ja też czuję, że zostały mi TYLKO dwa miesiące tutaj i że czas szybko się kończy, więc myślę o szpitalu prawie nieprzerwanie, ciągle zastanawiając się co jeszcze można by poprawić, ulepszyć, rozwinąć. Włosi się trochę ze mnie śmieją, że pracuję 24/24, ale za to są kochani, bo jak wieczorem mam czas na pomoc im w umyciu naczyń(poza tym naprawdę nic nie robię w domu), to mówią mi, żebym sobie odpoczęła:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz