niedziela, 19 sierpnia 2012

Zaległości…


No i stało się- przez dwa dni nie pisałam bloga, bo absolutnie nie miałam czasu ani siły. Teraz siedzę sobie przy niedzielnym śniadanku(z Nutellą) i staram przypomnieć co się wydarzyło przez te dwa dni, ale ciężko mi idzie. Ale spróbuję:
Piątek zakończył się całkowitym sukcesem, ale zaczął się koszmarnie. Rano padało i moi kochani współpracownicy przyszli spóźnieni 40 minut. Była ogólnie rzecz biorąc wściekła, zwłaszcza, że dzień wcześniej tłumaczyłam im jak ciężki dzień nas czeka, jak musimy się rano zorganizować itp. Marcela wściekła się również, zrobiła wielką przemowę, bardzo ostrą, cisza była jak makiem zasiał. No i u nas pewnie by poskutkowała, ale tu…to nie pierwszy raz kiedy Marcela mówi te rzeczy, ale ze skutkiem jest ciężko. I to właśnie boli Marcelę najbardziej, że wciąż nie ma żadnego efektu jej pracy, że wciąż trzeba powtarzać to samo i to samo na okrągło. Tak więc zaczęliśmy z ponad 1,5 godzinnym opóźnieniem, najpierw zmieniliśmy opatrunki pacjentom hospitalizowanym, a potem z przerażeniem wyjrzeliśmy na zewnątrz ambulatorium by przywitać TŁUM pacjentów. Koniec końców przyjęliśmy 51 pacjentów do mikroinfiltracji- ale pracowaliśmy w czwórkę: ja, Justin, Samuel i najpierw anestezjolog Aroma, a potem dr Cyprian. I skończyliśmy o czasie: idealnie 14:30. Aż nie mogłam w to uwierzyć, pełen sukces organizacyjny!
W sobotę chłopaki znowu się spóźniły, alternator włączyliśmy dopiero o 8:20 i musieliśmy czekać do 8:40 na przygotowanie ozonowanej wody, której używamy do mycia ran. Tak więc tym razem zaczęliśmy z 40 minutowym opóźnieniem. Ale przyjęliśmy 20 pacjentów do zmiany opatrunków, zużywając wszystkie sterylne narzędzia jakie posiadaliśmy, trzech pacjentów do leczenia grzybicy skóry i dwóch do leczenia hemoroidów również za pomocą HyperOil. Jestem bardzo ciekawa efektów, ale nie wiem czy je zobaczę, bo leczenie jest długotrwałe i nie sądzę, żeby nasi pacjenci byli na tyle systematyczni by skończyć kurację. Wieczorem świętowaliśmy urodziny Sary na kolacji u sióstr, na którą s.Clementine przygotowała pyszną pieczoną…kozę! Och, rewelacja kulinarna, mięso rozpływało się w ustach.
Dzisiaj natomiast miałam również pracowity dzień, bo zmieniłyśmy z Marcelą koncepcję ambulatorium, no cóż- uczymy się na błędach. Teraz będziemy mieli do dyspozycji dwa pokoje. W jednym Samuel będzie robić opatrunki, w drugim- Justin i ja będziemy robić mikroinfiltrację. W ten sposób mamy nadzieję na uniknięcie szalonych tłumów w poczekalni, bo opatrunki będziemy robić codziennie, a mikroinfiltrację w trzech turach dwa razy na tydzień. Pomysł jest świetny, ale wymaga rearanżacji pokoi i kolejnych zmian. Pracowaliśmy więc dzisiaj po południu z Marco i  Jeanem Baptiste przenosząc rzeczy z jednego miejsca w drugie, ogólnie rzecz biorąc duża część pracy za nami. Rano w kościele byliśmy na mszy w lugbara. Na tej mszy śpiewa zwykle chór, który przyjeżdża z pobliskiej wioski. Na dodatek muzycy grają na bardzo specyficznym, gigantycznym instrumencie, podobnym może do lutni? Albo coś podobnego. Dźwięk jest bardzo miły, ale niestety nie udało się nam go zarejestrować, może następnym razem!
Pojawiła się też nadzieja na wielką pomoc dla nas: okazało się, że Michael, który przygotowuje się w Rzymie do wyjazdu na misję jest pielęgniarzem. Gdy tylko to usłyszałam i wspomniałam Marceli, od razu zadzwoniła do Tiny i Silvany w Rzymie, że chcemy go i niezbędnie potrzebujemy. Byłoby genialnie, gdyby się udało, trzymajcie kciuki kto to czyta!!!
Dodaję też trochę zaległych zdjęć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz