poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Zaraz w domu!


Och, wow! Za dokładne dwa miesiące będę w Rzymie! Czas leci niemiłosiernie szybko!
Dzisiaj chłopaki w ambulatorium przywitali zmiany bez cienia entuzjazmu. A pracowaliśmy wczoraj znaczny kawałek niedzieli, żeby wszystko przygotować…No cóż, hm. Zaczęliśmy ze znacznym opóźnieniem, bo nie mieliśmy żadnych czystych narzędzi po szalonej sobocie i musieliśmy czekać aż się wysterylizują. Potem w jednej sali Samuel zmieniał opatrunki, a w drugiej Justin przeprowadzał mikroinfiltrację. Miał mało pacjentów, bo w starym systemie mikroinfiltracja jest we wtorek i czwartek, więc w zasadzie były tylko nowe przypadki. Ale i tak przyjęcie 9 pacjentów zajęło Justinowi cały dzień. Kochany z niego chłopak, ale straszliwie, jak się okazało, powolny! O masakra! Jak widzę jak zakłada rękawiczki przez minutę, zamiast 10 sekund, to chce mi się krzyczeć. Nie wiem czy się nadaje do tej pracy, ale daję mu czas, bo to jego pierwszy tydzień, co nie? Ja natomiast biegałam dzisiaj między właśnie Samuelem i Justinem, nadzorując ich pracę i załatwiając małe poboczne sprawy. Wspaniale o 14 skończyliśmy, już nie pamiętałam co to wolne popołudnie:) Odrobiłam się więc z zaległościami, udało mi się pogadać z Marcelą i wyjaśnić ostatnie niejasności i sprawy organizacyjne, wreszcie ujrzałam możliwy koniec tego całego zamieszania! Nowa nadzieja we mnie wstąpiła, która pewnie jutro uleci, bo spodziewamy się 50 pacjentów do mikroinfiltracji, niezadowolonych z tego, że muszą się podzielić na dwie grupy i część z nich musi przyjść we środę. Wieczorem graliśmy z Włochami w karty, nauczyli mnie świetnej gry, którą pewnie zapomnę do czasu powrotu:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz