wtorek, 7 sierpnia 2012

Ozonoterapia


Ponieważ wczoraj cały dzień nie udało mi się zajrzeć na pediatrię, dzisiaj miałam nadzieję, że bez problemu mi się to uda. Mam wrażenie, że zaniedbuję moje dzieci przez wolontariuszy. Ale tłumaczę sobie, że są tutaj tylko trzy tygodnie, mogą dużo zrobić, jeśli im pomogę, a z językiem u nich krucho więc tłumaczę ten ich włosko- angielski jak umiem najlepiej. Zaczęliśmy właśnie obchód na pediatrii, kiedy przyszedł po mnie jeden z pielęgniarzy, że właśnie zaczynają ozonoterapię i czy nie chciałabym przyjść. Oczywiście, że chciałam, bo byłam bardzo ciekawa jak to wygląda i czy wszystko zadziała. Najpierw jednak przyjmowaliśmy pacjentów do zmiany opatrunków z HyperOil. Mamy dwa rodzaje takich opatrunków: gazy nasączone HyperOil oraz ampułki z HyperOil- kilka kropli tego oleju nanosi się na normalną gazę i robi zwyczajny opatrunek. Na razie nie mogę powiedzieć czy to działa, ale w czwartek pacjenci mają przyjść na zmianę opatrunków i wtedy zobaczę czy widać już jakąś różnicę. Przy zmianie opatrunków oprócz Letizii, która tłumaczyła jak trzeba je robić i który typ HyperOil wybierać, były obecne nasze dwie pielęgniarki: Nadia i Ornella. Miały wspaniale zszokowane miny, gdy zobaczyły w jak niesterylnych warunkach zmienia się te opatrunki. Ale nasze zszokowanie sięgnęło zenitu, gdy przyszedł ojciec z kilkuletnim chłopcem, żeby wykonać mu obrzezanie. W znieczuleniu miejscowym(!!!!), gigantyczną igłą(Włoszki użyły porównania „jak dla konia”), zwykłymi nożyczkami- ale dziecko zniosło to nadzwyczaj dobrze. Mimo wszystko pielęgniarki były wstrząśnięte. Potem wreszcie podłączyliśmy całą aparaturę do ozonoterapii, a doktor Cyprian znalazł odpowiednią pacjentkę. Ozonoterapię można używać w dwojaki sposób: do leczenia bólu różnego pochodzenia oraz do wspomagania leczenia ran. Pacjentka miała reumatyczne bóle stawów, dzięki podskórnym mikrowstrzyknięciom ozonu, udało nam się natychmiast zmniejszyć jej dolegliwości bólowe. Mamy jednak dość duży problem: okazuje się, że nie da się do końca zakręcić butli z tlenem, prawdopodobnie jest to problem jakiegoś zaworu. Papa Mayele załatwił jakiegoś chłopaka, żeby nam to naprawił, wytłumaczyliśmy mu wszystko, powiedział, że do jutra to naprawi, ale nie zabrał odpowiedniej części do naprawy…Naprawdę, jak się czegoś tutaj nie dopilnuje samemu, to na nikim chyba nie można polegać. Obecnie więc w małych ilościach, ale tracimy tlen. Jutro mają zjawić się nowi pacjenci, mam nadzieję, że wszystko znowu zadziała. Na chwilę zajrzałam na pediatrię, wszystko wydaje się ogarnięte, bo nie ma za dużo dzieci. Było tylko jedno nowe przyjęcie. Po obiedzie(który tutaj ciężko mi się ogarnia, bo Włosi gadają, gadają i gadają, a ja chcę szybko zjeść, pomóc im umyć naczynia i biec dalej do moich zajęć), wreszcie udało mi się zanieść wszystkie rzeczy, które kupiłam dla niedożywionych dzieci do szpitala, podpisać je, włożyć do jednego kartonu, uporządkować. Znowu idealnie mi się pracowało z Justinem, pięknie wszystko tłumaczył mamom, on jest naprawdę genialny! W międzyczasie konsultowaliśmy z Cyprianem jedno dziecko w ciężkim stanie, z ogromną dusznością i któremu nie możemy za wiele zaproponować, co jest najgorsze. Spóźniłam się dosłownie 10 minut na spotkanie z lekarzami w sprawie dalszego szkolenia z ozonoterapii, a już wszyscy mnie szukali gdzie jestem. Przez dwie godziny tłumaczyłam jak przygotowywać ozonowaną wodę(chociaż nie sądzę, żebyśmy wykorzystywali ją w praktyce) i robić opatrunki wykorzystując ozonoterapię, moje gardło po raz kolejny było nadwerężone. Potem wróciłam jeszcze na pół godziny do szpitala dokończyć podpisywanie rzeczy, chciałam też zważyć rzeczy na mojej super elektronicznej wadze, ale okazało się, że Mawua wychodzi do domu i musimy jej mamie wytłumaczyć, jak teraz zajmować się dzieckiem, żeby niedożywienie nie nawróciło. Gdy wróciłam do domu, miałam 15 minut na wzięcie prysznica, bo o 19 dziewczyny przygotowały uroczystą kolację z okazji 30. urodzin Marco. Zaserwowały same włoskie pyszności: pizzę z tuńczykiem i oliwkami, a na deser sałatkę owocową(zwaną przez Włochów macedonią), mleko z mandorli(specjał sycylijski) oraz wymyślony przez Letizię deser z kawy, mleka i herbatników o niezwykłej konsystencji i smaku. Było bardzo głośno i zabawnie, mimo, że nie znamy swoich języków, gesty i pojedyncze słowa mogą wiele zdziałać. Bawiliśmy się wyśmienicie, chociaż ja byłam trochę zmęczona. Potem znowu graliśmy w Moko, ale Włosi są beznadziejni w tej grze, która powinna być szybka i energiczna, a oni wszystko tak przeciągają i dyskutują nad każdą kartą, że to mnie zmęczyło jeszcze bardziej:)
Sara, Marco(30-latek), ja, Cinzia i Marco

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz