czwartek, 23 sierpnia 2012

Pożegnanie


Ach, no i nie ma Włochów! Wyjechali dzisiaj rano, po bardzo krótkim i łzawym pożegnaniu, kilka chwil i już ich nie było. Ciężko było zmierzyć się z nową rzeczywistością, ale dopomógł nam piękny, słoneczny  ciepły dzień, który przywiał nowe nadzieje i dobry humor. Dzisiaj zostawiłam wreszcie chłopaków samych w ambulatorium, by pomóc siostrom w przeprowadzce- trzy z nich będą teraz mieszkać koło mnie w nowej części zakonu. Sprzątaliśmy też trochę po wolontariuszach, którzy zostawili masę rzeczy, kredek, pisaków, zabawek, ubranek dla dzieci, ale również swoich kosmetyków, ubrań, butów, pościeli, Marco to chyba wrócił z pustą walizką. Niesamowite, naprawdę, ile oni tego przytargali! W ambulatorium było dzisiaj bardzo spokojnie, więc tylko dwa razy sprawdziłam czy chłopaki dają radę. Przez ostatnie dwa dni ćwiczyliśmy co i jak ma działać w ambulatorium, dzisiaj mogli te umiejętności wykorzystać. We wtorek po raz pierwszy zaczęliśmy, tak jak chciałam od dawna, pracę  o 7:30. Tzn. włączyliśmy motor, przygotowaliśmy ozonowaną wodę i o 8:10 zaczęliśmy przyjmować pierwszych pacjentów. Ja jestem w pokoju z Samuelem, który zmienia opatrunki, żeby mu pomagać w dokumentacji: oprócz wypełniania fiszek, trzeba też robić zdjęcia ran i wypełniać raport w komputerze, wszystko po to, żeby firma, która zaopatrzyła nas w HyperOil za darmo chciała to zrobić po raz kolejny. Justin z pomocą Atsidru (ale to tylko rozwiązanie chwilowe) zajmują się mikroinfiltracją, po podziale na trzy tury mają dziennie jakieś 20-25 pacjentów. Kończyliśmy idealnie o czasie i wszyscy byli zadowoleni. We środę tylko mieliśmy akcję, bo butla z tlenem nie chciała się zamknąć: okazało się, że klucz, którego używamy  od dwóch tygodni jest już cały zjechany i nie „chwyta” zaworu do zakręcenia. Byłam bardzo rozczarowana, ale cóż, zostawiliśmy lekko ulatniający się tlen, co mieliśmy robić? Po południu przyszliśmy z Marco zmienić gniazdko w ambulatorium i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zastaliśmy tam Justina z jakimś chłopakiem naprawiających butlę. Byłam naprawdę zaskoczona, bo chyba pierwszy raz zobaczyłam tutaj jakąś własną inicjatywę ze strony pracownika. Wiem, że Justin jest wyjątkowy, ale mimo to, wow! Tak więc spaliśmy spokojnie ze świadomością, że nasz cenny tlen się nie ulatnia. W środę wieczorem mieliśmy uroczystą pożegnalną kolację z podniosłymi przemówieniami, ogólnie rzecz biorąc wywiązał się świetny klimat, potem graliśmy w karty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz