poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Lany Poniedziałek

Chociaż oczywiście naszej tradycji Lanego Poniedziałku w Kongo nie ma, to i tak dzień wręcz „ociekał” wodą- bowiem wybraliśmy się z naszymi znajomymi protestantami na wycieczkę nad wodospady. Ranek mieliśmy przez to pracowity, bo przygotowywaliśmy prowiant na piknik- spędziłam z Danim 2,5 godziny w kuchni w szybkim tempie smażąc omlety(które wszystkim bardzo smakowały), parząc kawę, pakując potrzebne rzeczy. W międzyczasie dotarła do nas bardzo niepokojąca wiadomość- w nocy z cyber cafe złodzieje wynieśli 5 komputerów i, co najgorsze, bardzo drogi inwertor do prądu. Na razie jeszcze nie wiemy jakie będą tego konsekwencje, ale bez inwertora kafejka raczej nie może działać.
Gdy o 11 przyjechał po nas Christian okazało się, że chętnych na piknik jest aż szesnaście, więc musieliśmy zabrać nasze dwa motory. Mi dostało się miejsce w samochodzie, w którym strasznie trzęsło i było bardzo gorąco. Ale za to było trochę bardziej bezpiecznie- Dani z Boli przekraczając rzekę na motorze poślizgnęli się na śliskich kamieniach i prawie wpadli z motorem do wody: skończyło się na szczęście na przemoczonych butach. 15-kilometrowa droga zajęła nam 40 minut, gdyż były to typowe kongijskie wertepy:) Ale dotarliśmy do prześlicznie położonej wioski na końcu świata, otaczały nas zielone pagórki, pola uprawne i typowe chaty. Z wioski ruszyliśmy w kierunku wodospadów, które już po 5 minutach mogliśmy usłyszeć. Miejsce było naprawdę przepiękne, wodospady ciągnęły się na dłuższym odcinku rzeki, tak że było ich kilka na różnych poziomach. Do ostatniego dotarliśmy naprawdę jak na filmie o Indiana Jones: stare skały w cieniu drzew, plączące się liany i przeskakiwanie przepaści na bujającym się konarze drzewa. Zabawy co nie miara, świetna przygoda! Poszwendaliśmy się tam ze dwie godziny. Potem zapakowaliśmy się znowu do naszych pojazdów i nasz przewodnich zawiózł nas na miejsce, gdzie mogliśmy zrobić piknik: zielona trawka i słońce akurat schowało się za chmury- na szczęście bo w okolicy nie było żadnego drzewa! W ogóle pogodę mieliśmy idealną: najpierw słońce i wiatr, potem ochronne chmury, a wszystko bez deszczu. Piknik udał się wspaniale- mieliśmy same pyszności, mi bardzo smakowała konfitura z bananów, papai i ananasów, którą przygotowali protestanci. Wróciliśmy do domu koło 17, bardzo zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Wieczorem poszliśmy jeszcze na moment do zakonu, pożegnać s.Angelinę i Nonnę, które jutro wracają na odpoczynek do Rzymu.


Cała ekipa w komplecie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz