czwartek, 26 kwietnia 2012

W pracy (15)

Spędziłam w niej dzisiaj dosłownie cały dzień, z godzinną przerwą na obiad. Najpierw rano zmierzyłam się z pobojowiskiem potermitowym- całe garście skrzydeł i ten specyficzny zapach…Na 7:30 musiałam być w szpitalu, bo Salome zaplanowała spotkanie całego personelu. Było miło, ale o niczym: znowu te gatki-szmatki o braterskiej miłości, że pacjentów należy traktować tak jakbyśmy leczyli  swoją rodzinę, takie tam…I tak nic się w tym temacie nie zmieni. Przykład miałam dzisiaj dwukrotny, od razu. Jedno z niedożywionym dzieckiem, z malarią i  tyfusem, które 40 minut czekało na podłączenie kroplówki, kolejne 20 na znalezienie łóżka i prześcieradła, była godzina 13, a jak przyjechałam do szpitala o 18 to jeszcze nie dostało pierwszej porcji mleka… Drugi przykład to pacjent w śpiączce hiperglikemicznej z powodu cukrzycy, któremu co prawda pobrano krew na oznaczenie glikemii o 10:30, ale wynik przyszedł dopiero o 14:30. Gdy okazało się, że glukozy jest  aż 680 g/dl, to zaczęło się szukanie insuliny(wow! znaleziona! dzięki Bogu za stażystów, że akurat w tym tygodniu są u nas, bo jeden z nich niezwłocznie pojechał do General Hospital, żeby ją przywieźć), ustalanie dawki, szukanie strzykawki, bo normalną trudno jest odmierzyć objętość 0,05ml…
Za to z niedożywionymi dziećmi poszło dzisiaj zgrabnie, co prawda nie przyjechały bliźniaki, ale wróciła Merci z taką samą wagą jak przed 3 miesiącami…Udało się na  szybko zorganizować ugotowanie jajek, które Clara przywiozła z farmy i zrobiliśmy mleko z proszku.
Po kursie angielskiego wróciłam do szpitala, Ozvaldo z naszym laborantem też przyjechali, żeby oznaczyć glikemię temu pacjentowi- niestety spadła tylko do 600g/dl. To chyba nie za dużo jak na 4 godziny, ale w sumie to sama nie wiem, pierwszy raz wyprowadzam pacjenta ze śpiączki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz