poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Pracowity poniedziałek

Zaczął się od tego, że poszłyśmy z s.Katheriną zobaczyć materiał, który zostawiła Joy z przeznaczeniem na torby BOMOI. Okazał się świetny, coś na pograniczu dżinsu, idealny do wykonania z niego uchwytu w torbie. Jestem więc bardzo zadowolona, bo to sprawi, że oszczędzimy trochę pieniędzy. Do szpitala wróciła s.Josephine, moja ulubiona:) Znowu było dużo fajnej pracy, bo po weekendzie przybyło wielu chorych. Najbardziej jednak dla mnie interesujący okazał się przypadek jednego pacjenta podczas konsultacji. Dani od trzech dni ma wielką zmianę na szyi: zaczęło się od bolącego rumienia, potem pokazały się pęcherzyki wypełnione płynem, potem skóra zrobiła się brązowa. Przeszliśmy więc przez boreliozę i herpes aż do diagnozy s.Katheriny, że to reakcja na  kontakt z pewnym małym insektem, który nazywa się econda. Dzisiaj właśnie jeden z naszych pacjentów miłą dokładnie tak samo wyglądającą zmianę na ramieniu. Trochę się więc uspokoiliśmy, chociaż cholerstwo strasznie boli, ale przynajmniej samo przejdzie i nie ma się co za bardzo martwić. Spotkałam też dzisiaj w szpitalu wreszcie Ozvaldo, który jak już wspominałam przyjechał nauczyć naszego laboranta obsługi spektofotometru, dzięki któremu będziemy mieć dostęp do takich badań jak glikemia, mocznik, kreatynina, cholesterol, APTT. Wow! Moje złe nastawienie do Ozvaldo z powodu tego, że opóźniał swój wyjazd kilkakrotnie, a my tak bardzo go potrzebowaliśmy i blokował szkolenie naszego laboranta przez ludzi z Ariwara, przeszło momentalnie, jak go poznałam, bo jest bardzo ciepłym, zabawnym i nie dającym się nie lubić mężczyzną koło pięćdziesiątki. Wiać w nim iskrę i zapał do pracy, więc mam nadzieję, że przez następne dwa tygodnie zapracuje naszego laboranta na śmierć, żeby ten się wszystkiego nauczył:) Po południu poszłam z Maman Aroio kupić nici do toreb, ale nie udało się nam dostać wszystkich potrzebnych kolorów, więc będę musiała ich sama poszukać na open market. O 18 mieli przyjść Jean i Boli na kurs angielskiego, ale po raz kolejny coś wypadło i musieliśmy lekcję przełożyć- nie mieliśmy jej chyba od miesiąca, zawsze coś i zawsze bez informowania mnie wcześniej…Potem w godzinę przygotowałam obiad na 9 osób, jak się okazało. W sobotę zaprosiliśmy z Danim Christiana i Marcusa na pożegnalną kolację w poniedziałek. Fiore natomiast w sobotę zabiła kurczaka, który dogorywał na farmie i na poniedziałek zaprosiła Orio na jego zjedzenie. Ja przygotowałam smażone ziemniaki z pieca, grzanki do pasty z awokado, którą zrobiła Clara, spaghetti z pesto oraz spaghetti z czosnkiem, oliwą i  chilli. Gdy przyszli protestanci okazało się, że jest ich czterech: na dodatek Volken i Simon! Trochę się przeraziłam, ledwo zmieściliśmy się przy stole, ale była prawdziwa uczta i nie zabrakło jedzenia, a nawet trochę zostało dla Fiony i Rambo. Fiore zabawiała nas opowieściami, które jak to ona ubarwiała bardzo żywą mimiką, gestami i śpiewaniem, przez co wszyscy śmiali się do rozpuku, chociaż protestanci spoglądali nieco z przerażeniem:) My już jesteśmy przyzwyczajeni! Potem dziewczyny poszły spać, a my zrobiliśmy pyszną kawę z cremą dla protestantów i jeszcze trochę poplotkowaliśmy. Nie mogę uwierzyć, że Marcus i Christian wyjeżdżają, zresztą oni sami też nie mogą…Po tej kawie to nie mogliśmy trochę spać i po wyjściu protestantów to jeszcze mnóstwo się działo! Po pierwsze musieliśmy umyć wszystkie naczynia, a jak piszę „wszystkie” to to oznacza naprawdę WSZYSTKIE naczynia z naszej kuchni:) Potem poszłam na chwilę do pokoju by spotkać w nim w łazience gigantycznego karalucha na ścianie, którego Dani przyszedł zabić, a który uciekł nam przez szparę w moskitierze. Potem więc naprawialiśmy moskitierę. Przy okazji wizyty Daniego w mojej łazience, okazało się, że być może da się naprawić moją spłuczkę w toalecie, więc po pięciu miesiącach będę jedyną posiadaczką luksusu spłukiwania wody! Do tej pory musiałam wykorzystywać do tego wiadro z wodą… Potem tego samego karalucha Dani znalazł w swoim pokoju i tu już udało się nam(tzn. mu, ja byłam tylko wsparciem psychicznym) go zabić. Gdy wróciliśmy do kuchni, chciałam zrobić ostatnie porządki i podczas chowania rzeczy do lodówki przez wielką szafę w naszej spiżarni mignęła mi mysz…Zaczęło się więc wielkie polowanie, ale w końcu się poddaliśmy, bo mysz za żadne skarby nie chciała się ruszyć zza tej szafy. Dani więc zmontował pułapki na myszy z orzeszkami arachidowymi i cukierkami- teraz czekamy na efekt, żeby zobaczyć co wolą myszy. Ja stawiam na orzeszki, zobaczymy kto wygra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz