poniedziałek, 5 grudnia 2011

Arustan

Dzisiaj wstaliśmy z Enzo o 4:15, bo o 5 rano miał po nas przyjechać taksówkarz Lawrence, który zawsze zawozi wolontariuszy VOICA na autobus. Nie wierzyłam, że pójdzie tak gładko, ale Lawrence zjawił się punktualnie, zgrabnie zapakowaliśmy się do taksówki i pojechaliśmy na „dworzec” autobusowy.  Okazało się, że spaliśmy w hotelu poza Kampalą, więc jechaliśmy około 40 minut na miejsce- była piąta rano, ciemno jak w środku nocy, nigdzie żadnego światła, a na ulicach mnóstwo ludzi już zaczynających dzień. Minęliśmy też typowy afrykański obrazek, czyli rząd mężczyzn sikających do rowu przy ulicy:) Kampala wznosiła się przed nami na kilku wzgórzach, gdzieniegdzie oświetlona. „Dworzec” okazał się być absolutnie brudną i śmierdzącą ulicą z zaparkowanymi przy niej paroma autobusami. Lawrence kupiła nam „imienne” bilety- dla Margaret i Enzo:) Potem zostawił nas na środku tej ulicy z naszymi pięcioma walizkami i powiedział, że mamy poczekać na kierowcę autobusu. Była 6 rano, autobus odjeżdżał o 7:30. Tak więc spędziliśmy niezwykle miłe 1,5 godziny na ulicy pełnej rozpoczynających dzień ludzi, chodzących wokół nas na prawo i lewo ze swoimi pakunkami, no i oczywiście byliśmy jedynymi białymi na tej ulicy. Ale nawet to jakoś minęło, kierowca przybył, pan od pobierania opłaty za bagaż pomógł nam z naszymi walizami i zapakowaliśmy się do autobusu. Ha! Mięliśmy „cudowne” miejsca na samym tyle autobusu, wciśnięci w szóstkę w szereg . Na początku kierowca poinformował nas jak mamy się zachowywać w czasie jazdy(np. nie wyrzucać nic przez okno- oczywiście wszyscy wyrzucali przez nie śmieci przez całą drogę…), powiedział, żebyśmy nie palili papierosów ani marihuany, a następnie poprosił, żeby ktoś z pasażerów odmówił modlitwę o bezpieczną podróż. I, o dziwo, jeden pan się zgłosił i  odmówił naprawdę ładną modlitwę(ach, bo nie wiem czy wspominałam, że w Ugandzie bez problemu wszyscy mówią po angielsku). Podróż trwała 7 godzin, zatrzymaliśmy się kilka razy, było bardzo męcząco, do Arua przyjechałam z bólem głowy, który uniemożliwił mi bardzo radosne przywitanie się z siostrą Joy, Clarą i Danielle, którzy po nas przyjechali. Ale starałam się trzymać fason, chociaż naprawdę trochę umierałam. Potem bez problemu przeprawiliśmy się przez granicę i w 40 minut dojechaliśmy do Aru. Po chwili odpoczynku poznałam siostrę Salomeę, z którą będę pracować w szpitalu, a potem poszliśmy do zakonu przywitać się z pozostałymi siostrami.  Dostałam, z czego jestem bardzo zadowolona, swój własny pokój, z własną łazienką, co prawda pełen czerwonego kurzu, ale jutro go doprowadzę do porządku. Problemem jest fakt, że wszyscy mówią po francusku, więc czuję się trochę zagubiona, ale wszyscy też mówią, że za niedługo nauczę się mówić po francusku perfekcyjnie:) Valentina, okazała się być najfajniejsza z całego towarzystwa, bo nie tylko mówi i po francusku i po angielsku, ale też w sumie jako jedyna pokazała co i jak działa, jak się zachowywać, takie pierwsze wtajemniczenie.  Wieczorem (ciągle przed kolacją- a ja umierałam z głodu i bólu głowy) mieliśmy super spotkanie z zaprzyjaźnionymi miejscowymi: Bolingo, Jean de Dieu, Oreo i Francois. Sprawa musi się tu już toczyć od jakiegoś czasu- ale mniej więcej chodzi o to, że Bolingo jest prezydentem Arustanu, ograniczonego przez naszą misję,  no wiecie, taka konwencja. A więc wczoraj Bolingo razem z Danielle przygotowali wieczór, na którym została przedstawiona nasza konstytucja, każdy został mianowany ministrem(zgadnijcie od czego ja jestem), potem była dyskusja nad punktami konstytucji etc. Ogólnie bawiłam się przewspaniale, to niesamowite jacy oni byli pomysłowi, z jakim zajęciem rozmawiali o tym czy prezydent może być wybrany na kolejną kadencję czy nie, nikt się nie przekrzykiwał, każdy mógł wyrazić swoje zdanie- oczywiście zrozumiałam pewnie 40% tego co mówili, ale mimo to było przezabawnie. Na koniec zastała powzięta decyzja o konieczności ustanowienia własnej flagi, którą zresztą wieczorem zrobili Enzo i Clara. Konstytucja stoi na honorowym miejscu naszej półki z książkami, ciekawe co będzie dalej. Potem wreszcie była przepyszna kolacja- naleśniki z omletem z papryką i cebulą oraz ryż z fasolą. Potem zapakowałam się w swoją moskitierę i wreszcie poszłam spaaaaaać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz