niedziela, 4 grudnia 2011

Let it snow, let it snow, let it snow

Tak! Właśnie ta piosenka i inne typowo świąteczne umiliły mi lądowanie w pełnym słońca  Addis Ababa, w Etiopii:) Aż dziwnie się czuję, pisząc, że to już grudzień, w ogóle tego nie ogarniam. Z Enzo spotkaliśmy się w autobusie, który przewozi pasażerów z samolotu do terminalu, gdyż okazało się, że jego lot z Milanu był przez Rzym, a więc lecieliśmy w sumie tym samym samolotem:)Strasznie ciężko się nam z Enzo rozmawiało, bo on mówi tylko po francusku, a na dodatek ma taki akcent, że czasem to i jego niewielkiego angielskiego nie rozumiałam.  Na lotnisku nie miałam zasięgu telefonu, więc nie miałam jak dać Wam znać, że wylądowałam i nie mogłam też połączyć się z internetem.  Potem przesiedliśmy się do kolejnego samolotu i o 13:05 wylądowaliśmy w Kampali. Tam zadzwoniliśmy do hotelu i za 10 minut przyjechali po nas. Hotel wyglądał „imponująco”- była to surowa bryła z betonu, kilka kondygnacji. Ale okazało się, że w środku, jakby na dziedzińcu jest mały budynek z kilkoma pokojami i tam mamy mieszkać- wyglądało to, jakby chcieli się rozbudowywać czy co? Ale mój pokój nie był najgorszy, bo nie biegały po nim robaki(ani też żadnego nie zauważyłam przez całą noc), miał moskitierę nad łóżkiem, czystą pościel i łazienkę z ciepłą(po raz ostatni!) wodą- a więc ostatni powiew luksusu. Na początku trochę pospałam, potem poszłam na kolację do hotelowej restauracji- byłam sama, bo Enzo chyba wyszedł, nie wiem, pukałam, ale chyba go nie było w pokoju.  No, więc było to wydarzenie dla restauracji, wszyscy bardzo miło się mną zajęli. Potem wzięłam po raz ostatni przez cały rok ciepły prysznic i poszłam spać.



PS. Najlepsze- spóźnione, ale pamiętałam o Was- życzenia imieninowe dla Pani Ostrowskiej i dla Ciebie Basiu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz