czwartek, 22 grudnia 2011

Przed Świętami

Dzisiaj był jakiś ciężki dzień, teraz wieczorem czuję to najbardziej, więc tylko szybko coś napiszę, przepraszam. Rano na obchodzie wypisałyśmy prawie wszystkich pacjentów- nikt nie chce zostać na Święta w szpitalu. Przyniosłam też dzisiaj do pracy książki, które przywiozłam z Polski- Elizabeth bardzo się ucieszyła, mam nadzieję, że też do nich zajrzy. Dzisiaj bowiem przyjęła pacjenta z kaszlem i dusznością z rozpoznaniem: septicemie. Zrobiłam z siebie idiotkę, bo powiedziałam, że nie wiem co to jest, bo nie sądziłam, że można rozpoznać sepsę na visus, nie badając nawet pacjenta. No, ale ok,  to ona jest lekarzem od 14 lat a nie ja, może to widzi po oczach. Według mnie to było ciężkie zapalenie płuc, ale po co osłuchiwać pacjenta z dusznością? Potem razem z Vale, jak to w czwartek,  poszłam przyjmować niedożywione dzieci. Dzisiaj było bardzo ciężko, bo  przyszło 57 dzieci a na dodatek- nie wiem skąd się wzięli-  zajęcia w sali, w której pracujemy, mieli studenci medycyny- kolejna pięćdziesiątka. Było więc strasznie głośno, gorąco i męcząco. Ale uporałyśmy się ze wszystkim do 13, miałam też dzisiaj rewelacyjną pielęgniarkę do pomocy. Nie rozumiem lingala, ale nawet bez tego zrozumiałabym jak mam podawać leki- tłumaczyła wszystko bardzo dokładnie- bo tu nie wystarczy powiedzieć, że syrop trzeba brać dwa razy dziennie. Trzeba wytłumaczyć ile to jest 5 mililitrów, jak trzeba wlać wodę, żeby rozpuścić antybiotyk, mamy też zawiesinę doustną na grzybicę- tam jest taka specjalna pipeta do dawkowania, trzeba ją wyjąć, pokazać jak działa. I ta pielęgniarka to wszystko pokazywała, och była świetna. Przynajmniej dzisiaj mam wrażenie, że matki zrozumiały! Po południu piekłyśmy z Vale ciasto, bo chcę je jutro zanieść do szpitala- nie wiem czy wyszło, bo nasz piekarnik wariuje, trzeba go wyłączać co jakiś czas, otwierać, włączać na nowo, a wiadomo jak to wpływa na cisto. Ale wygląda z zewnątrz dobrze, więc może będzie jadalne. A propos jadalności- skosztowałam dzisiaj wreszcie fufu, tutejszego podstawowego składnika diety- jest niezłe! To coś na kształt naszych pyz, robi się to z mąki z manioku i wody i gotuje przez chwilę w wodzie. Na początku nie chciałam tego spróbować, bo Vale mnie nastraszyła, że to niedobre, ale tu wszyscy mówią o fufu i było mi głupio, że nie wiem nawet jak to smakuje, więc dzisiaj się odważyłam, bo w czwartek zawsze mamy fufu z mięsem w brązowym sosie, naprawdę całkiem niezłe. Potem czytałam wytyczne leczenia malarii po francusku, które dostałam od Elizabeth i zrozumiałam 98%, tylko parę słów musiałam poszukać w słowniku, więc rozumiecie jaka byłam z siebie dumna!

1 komentarz:

  1. Uczyłem się kiedyś francuskiego i stwierdzam, że to najtrudniejszy język z jakim miałem w życiu styczność, nawet japoński jest łatwiejszy. Tymczasem co do dań, jak byłem w jednej z moich podróży zagranicznych to obiecałem sobie, że bez patrzenia na angielską nazwę dania będę losowo wybierał sobie danie po ichniejszych językach, żeby spróbować coś niespodziankowo, porzuciłem ten proceder jak wylosowałem w Chorwacji wątrobę, a w Albanii i Macedonii identyczne danie jajeczne, które było polane jakimś mdłym sosem :D

    OdpowiedzUsuń