czwartek, 29 grudnia 2011

Watsa

Cztery ostatnie dni spędziliśmy w Watsa. Nie wiem jak podsumować tez wyjazd- z jednej strony było to absolutne szaleństwo kwaterunkowo- pogodowo- podróżniczo- językowe, ale z drugiej świetny czas z Vale i resztą wolontariuszy. Pod koniec każdego roku s.Joy organizuje coś na kształt rekolekcji dla wolontariuszy, żeby podsumować cały rok i spróbować w jakiś sposób zaplanować następny. W tym roku wybrała Watsę, a dokładnie niewielką wioskę w pobliżu, w której znajduje się misja księży kombonianów. Pierwszą przygodę mieliśmy zaraz w Aru, gdy czekając na autobus s.Joy zapytała Daniele gdzie ma bilety(gdyż wcześnie rano odbierał je z kasy)- okazało się nie tyle, że zostawił je w domu, ale gdy razem z Vale pojechali ich szukać, nie mogli ich długo znaleźć, gdyż ktoś przypadkiem wyrzucił je do kosz na śmieci…Ale w końcu udało się nam zapakować do autobusu i spędzić niepowtarzalne 5 godzin w podróży po piaszczystej drodze, tak że gdy dotarłam do Watsa byłam cała pomarańczowa od tutejszego pyłu. Z Watsa pojechaliśmy najpierw moto- taksówką do zakonu sióstr kanonsjanek (które przywitały nas pysznym winem!), a potem zapakowaliśmy się do 36-letniego land rovera i ruszyliśmy do księży. 5- km dystans pokonaliśmy w 30 minut po drodze, którą ciężko opisać- wyboje takie, że rzucało nas pod sufit, ale śmiechu równie dużo. Gdy wreszcie dotarliśmy okazało się, że ośrodek jest położony w przepięknym miejscu- wokół góry, wioska, palmy, przepiękne widoki, które nie dały się uchwycić na zdjęciach…Ale za chwilę nie było już tak pięknie, bo okazało się, że nasze telefony nie mają zasięgu,  łóżka nie mają moskitiery i przyjdzie mi się kąpać w najgorszej łazience, jaką do tej pory widziałam. Na szczęście Vale zaprosiła mnie, żebyśmy spały razem, bo nie wiem jak bym przeżyła tę noc, podczas której dzielna Vale zabiła 4 wielkie karaluchy z tymi ich chitynowymi pancerzykami…Obrzydliwość!!! Umierałam ze strachu, oczywiście prawie w ogóle nie spałam. Kolejne noce okazały się spokojniejsze, w nocy podziwialiśmy rozgwieżdżone niebo, siostry żywiły nas wyśmienicie. Tamtejszy klimat okazał się bardzo ciężki- było tak gorąco, że w trakcie dnia, jak tylko mieliśmy wolne, jedyne na co mogłam się zdobyć to spanie:) We wtorek o 5:15 poszliśmy na wschód słońca. Wokół ośrodka rozciągają się wielkie plantacje ryżu i kawy- wyjeżdżając dostaliśmy od księży wielkie worki jednego i drugiego. A! Ksiądz! Ksiądz mówił ciekawie, ale wiem to tylko z opowieści, bo znał włoski i francuski, więc tylko ładnie się do niego uśmiechałam:) Zwiedziłam też najgorszy szpital pod słońcem z termitami w „sterylnej” sali operacyjnej i fotelem porodowym wyglądającym jak krzesło elektryczne- a ksiądz patrzył na mnie z nadzieją, że może chciałabym do nich wrócić, bo akurat nie mają lekarza! Gdy wreszcie się stamtąd wydostaliśmy i w czwartek znowu po męczącej podróży dotarłam do własnego, swojskiego pokoju- nie uwierzycie co zastałam w swojej łazience!!!! Wielkiego dorodnego karalucha czyhającego na mnie w umywalce! To było naprawdę coś, z tego wszystkiego nawet się nie zdziwiłam za bardzo, a Vale wykorzystała swoją praktykę i zabiła go z namaszczeniem:) Potem zapadłam w dłuuuugi sen, z którego  wybudziło mnie pukanie Enzo do drzwi czy idę na spacer z nimi. Oczywiście się zebrałam i w trakcie spaceru dowiedziałam się, że zostaliśmy zaproszeni na kolację przez rodzinę dziewczyny Enzo, Mariam. Także wreszcie udało mi się wejść do jednej z tych miejscowych chat- zawsze chciałam zobaczyć jak wyglądają w środku(żadne odkrycie- mało miejsca i ciemno), udało mi się również z godnością zjeść wszystko co miałam na talerzu(pieczone banany i ryba) i poznałam zupełnie innych ludzi niż dotychczas. Otóż okazuje się, że rodzina Mariam to tutejsza inteligencja. W roidzinie jest 5 sióstr i 5 braci- wszyscy studiują, studiowali albo będą studiować w Kinszasie, np. Mariam zaczyna studia w październiku. Aż mnie zatkało, jak ojciec rodziny powiedział, że dla niego nie ma różnicy czy to dziewczyna czy chłopak studiuje, tutaj to naprawdę rzadkość.  On sam spędził kilka lat w Kanadzie na jakimś stypendium, Mariam mówi trochę po angielsku, a jeden z jej braci, który właśnie wrócił ze studiów- nawet całkiem nieźle(oprócz tego zna oczywiście francuski, lingala i suahili). Tak że wieczór mieliśmy nadzwyczaj interesujący.

W oczekiwaniu na moto taxi

Z Vale!!!

Nasza wioska

Nasza wioska cd.

Nasza wioska cd.

Wschód słońca

Yeah! Sala operacyjna!!!



1 komentarz:

  1. Nie można zabijać zwierząt! Nawet jeśli to owady, nawet w Biblii jest, że tylko w obronie własnej i by spożyć, no chyba, że jadłaś potem ;) Sala operacyjna jak w Dr. Quinn, Medicine Woman, chociaż to było jakieś 150 lat temu.

    OdpowiedzUsuń